
Rozmowa z Markiem Makuchem, radnym warszawskiej dzielnicy Wola, pełnomocnikiem do spraw referendum Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej.
Odczuwa pan zmęczenie?
Nie, a dlaczego pan pyta?
Zastanawia mnie, ile sił potrzeba, wszystkie procedury określone w ustawie z 15 września 2000 r. o referendum lokalnym?
Trzeba przede wszystkim wiary i przekonania, że takie przedsięwzięcie ma szansę powodzenia. Kiedy krok po kroku osiąga się kolejne etapy niezbędne do przeprowadzenia referendum, to sił przybywa, a wsparcie ze strony mieszkańców, którzy podobnie jak inicjatorzy, chcą zmian na lepsze, daje niebywałą motywację. Etapowość daje też możliwość aktywizacji kolejnych środowisk czy wręcz poszczególnych mieszkańców, ale podstawą jest iskra…
To znaczy?
Za akcją referendalną zawsze musi stać idea zmiany na lepsze. Bez takiej potrzeby referendum byłoby bez sensu. W przypadku Warszawy impulsem było przekonanie o błędach popełnianych przez obecną prezydent i jej ekipę, a także wiedza o tym, że można o wiele skuteczniej zarządzać naszym miastem. Zaczęło się jednak od bulwersującej sprawy miliona złotych wydanych przez ratusz na firmę „doradczą”, która przygotowywała tzw. uchwały śmieciowe. Efektem były najwyższe stawki za wywóz śmieci w skali kraju. Powiedzieliśmy dość drenowaniu kieszeni warszawiaków. Najpierw chcieliśmy rozmawiać z panią prezydent, wypracować konsensus korzystny dla mieszkańców. Zostaliśmy zignorowani. Nie pozostało więc nic innego, jak zapytać naszych sąsiadów, czy dalej chcą płacić za nieefektywne zarządzanie miastem. Rozpoczęliśmy akcję mającą doprowadzić do referendum w sprawie odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Oddźwięk ze strony warszawiaków był niesamowity i przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania – zebraliśmy prawie ćwierć miliona podpisów.
Wielu próbowało, tylko nielicznym się udało. Co jest kluczem do sukcesu przy prowadzeniu akcji referendalnej?
Przede wszystkim wola mieszkańców i ich przekonanie, że chcą zmiany. W Warszawie nie jest to łatwa sprawa, lokalna społeczność jest bowiem zatomizowana i nie tworzy takiej wspólnoty, jak w przypadku mniejszych ośrodków. Prezydent musi więc naprawdę mocno „zasłużyć się” swoimi działaniami i ignorowaniem głosu opinii publicznej, by wola zmian zaistniała. Potem musi się znaleźć grupa ludzi, którzy są zdeterminowani, by taką zmianę przeprowadzić. Najlepiej potrafią to zrobić społecznicy, samorządowcy lub osoby niezwiązane z partyjnym establishmentem. Tylko oni są w stanie zorganizować się pomimo różnic światopoglądowych. No i aspekt najważniejszy, duch zespołu, który powoduje, że rzeczy wydawałoby się niemożliwych może dokonać mała sprawna organizacyjnie i uzupełniająca się grupa ludzi, a dodatkowo potrafiąca przekonać do tego innych. Tak właśnie jest w przypadku Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej.
Czy po ogłoszeniu daty pozytywnej weryfikacji zebranych przez państwa podpisów, rola inicjatorów referendów kończy się ?
Nie, to tylko etap, ważny, ale nie ostatni. Akcja referendalna kończy się wraz z ogłoszeniem wyników referendum. Jego wynik nie jest przesądzony. Dużo zależy od frekwencji, a jak wiemy doskonale, w referendum uderzył zarówno premier Rzeczypospolitej, prezydent, jak i wielu innych luminarzy rządzącej Platformy Obywatelskiej, zniechęcając ludzi do udziału w nim. Sytuacja bez precedensu. To z kolei oznacza, że nasza rola nie kończy się wraz z zamknięciem lokali referendalnych. Naszym celem jest odpartyjnienie samorządu warszawskiego i ukierunkowanie go na rzeczywiste potrzeby mieszkańców Warszawy.
Czy obecna ustawa o referendum lokalnym sprzyja organizowaniu tego typu akcji?
Jak większość polskich aktów prawnych zawiera nieścisłości, niedomówienia, pola do interpretacji dla władz państwowych i samorządowych. To powoduje, że jest wiele obszarów wymagających naprawy, np. kwestia opisu finansowania akcji, która ma doprowadzić do zebrania podpisów i ogłoszenia referendum. Obecne przepisy nie są doskonałe, ale ideą społeczeństwa obywatelskiego jest to, by wykorzystywać prawo, które obowiązuje. Chodzi o to, żeby ludzie potrafili zrozumieć, iż ich aktywność polityczna i społeczna nie powinna się ograniczać do pójścia na wybory raz na cztery lata. Powinni również na bieżąco obserwować, co się dzieje w ich otoczeniu, i jeżeli istnieje taka potrzeba, reagować. Teraz istnieje taka możliwość, choć jak wspomniałem, rozwiązania nie są idealne.
Czy propozycje zgłaszane przez prezydenta naprawią te mankamenty?
Bronisław Komorowski proponuje wprowadzenie wymogu, że dla ważności referendum istotne będzie to, czy weźmie w nim udział przynajmniej taka sama liczba osób, jak w czasie wyborów danego organu. Zmiany proponowane przez prezydenta idą w kierunku gmin prawa do powiedzenia „sprawdzam”, kiedy okazuje się, że władze lokalne nie wywiązują się ze swoich obowiązków. Pomysł prezydenta jako żywo pasuje do stwierdzenia: „Raz zdobytej władzy nie oddamy”. A to bardzo złe podejście, bo lokalne społeczności to żywy organizm, czego partie polityczne zdają się nie rozumieć. Przy wyższym progu frekwencyjnym dominująca stanie się kampania negatywna: „Nie idźcie na referendum, bo w ten sposób popieracie obecnego prezydenta”. To cios w ideę społeczeństwa obywatelskiego. Każdy akt głosowania to cegiełka w budowie tego społeczeństwa. Wprowadzając podwyższone wymogi, pan prezydent pozbawia obywateli możliwości weryfikacji władz. Wyborca może zmienić zdanie po zapoznaniu się ze sposobem sprawowania władzy przez wybraną wcześniej osobę. Kogoś poparł w wyborach, a potem okazało się, że ta osoba zamiast dbać o interesy mieszkańców, kieruje się wytycznymi swojej partii politycznej.
A druga kluczowa modyfikacja, czyli wprowadzenie ważności referendów lokalnych w sprawach merytorycznych bez względu na liczbę głosujących?
To niezwykle groźna zmiana, a dodatkowo próba zamydlenia oczu. Może się bowiem okazać, że coś niekorzystnego dla ogółu, a wychodzącego od małej grupki, zostanie przez nią przegłosowane. Próg frekwencyjny na obecnym poziomie gwarantuje zachowanie zdrowego rozsądku i nie ma potrzeby go zmieniać. Zmiany proponowane przez prezydenta to przejaw dominującej u nas tendencji, żeby wszystko przewracać i budować na nowo. To nie gwarantuje stabilizacji prawa. Mamy ustawę referendalną, która co do zasady nie wywołuje większych sporów. Zamiast poprawić elementy, które budzą wątpliwości, jest chęć tworzenia nowego złego prawa. Jestem zwolennikiem tego, co w Polsce nie jest popularne wśród legislatorów, czyli upraszczania prawa.
Większość kierownictwa Wspólnoty Samorządowej, inicjatora referendum, to aktywni samorządowcy nie macie państwo dyskomfortu, że występujecie przeciwko innemu samorządowcowi z tej samej jednostki?
Nie mamy oporów. Jeżeli ktoś źle gospodarzy naszym miastem, zrobimy wszystko, żeby poprawić jakość rządzenia. Sama akcja przyniosła efekt, pani prezydent zaczęła bowiem częściej wychodzić do warszawiaków. Okazało się też, że system odbioru śmieci można zbudować taniej, szybko przygotowano koncepcję karty warszawiaka, wstrzymano podwyżki cen biletów, kilku urzędników, postrzeganych jako wyjątkowo nieudolni i aroganccy, straciło stanowiska. Nie stałoby się to bez akcji WWS. Dla mnie bardziej niebezpieczna jest sytuacja odwrotna, gdy samorządowcy dopasowują się do zastanych struktur i przestaje być dla nich ważne, czy wójt lub prezydent pracuje dobrze, czy źle. Jeżeli ktoś nie wywiązuje się z obowiązków lub robi to źle, to my, jako mieszkańcy, chcemy to poprawić. Znajomości i fakt działania w tej samej jednostce samorządu terytorialnego nie mają znaczenia. Jeżeli ktoś źle rządzi, należy poddać go weryfikacji. Poza tym to nie grupa samorządowców ostatecznie decyduje, ale mieszkańcy.
Zapytałem o to, bo wielu samorządowców się zastanawia, czy po referendum, w którym mieszkańcy decydują jednak o pozostawieniu kogoś na stanowisku, możliwa jest dalsza normalna współpraca w ramach gminy.
Oczywiście, że tak. Jako samorządowcy chcemy pracować z każdym, dla kogo nasza mała ojczyzna jest ważna, a to, że ktoś nie sprawdza się w roli prezydenta, nie oznacza, że nie jest fachowcem w innej dziedzinie.
Rozmawiał Piotr Pieńkosz
Sroda
11 wrzesnia 2013
gazetaprawna.pl
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie