Wszystko było szczere, autentyczne

Samorządność
03/06/2014 12:47

Rozmowa z Mariuszem Ambroziakiem.


- Wielu działaczy „Solidarności”, prowadzących kampanię w 1989 r. odwoływało się do własnych doświadczeń z lat 1980-81, ale Pan w czasach tamtego karnawału był jeszcze w szkole?

- Oczywiście dla mnie to był okres szkoły podstawowej, gdy wprowadzono stan wojenny - chodziłem do szóstej klasy. Pamiętam więc to wszystko oczyma dziecka dwunastoletniego, ale oczywiście udzielały mi się emocje dorosłych. Przed 13 grudnia był to nastrój uniesienia i podekscytowania, gdy w mojej gminie Iłów powstawała „Solidarność” Rolnicza, pamiętam święcenie jej sztandaru, coś w rodzaju euforii w tym okresie. W szkole podstawowej bawiliśmy się w strajk, pamiętam przyklejanie sobie wąsów. Każdy niezależnie od wieku przeżywał olbrzymie poczucie jedności. W domu z rodzicami, czasem w towarzystwie sąsiadów, słuchało się Głosu Ameryki i Wolnej Europy. W 1984 r. zacząłem edukację w fabryce budowy traktorów w Ursusie, szkoła działała pod ścisłym patronatem zakładów mechanicznych Ursus. I w 1985 r. odbywaliśmy praktyki szkolne, trwała mroźna zima, tak że temperatura w fabrycznej hali… zbliżyła się do zera. W grupie kilku osób postanowiliśmy nie podejmować pracy. W trakcie tego zamieszania podszedł do nas działacz podziemnych struktur „Solidarności” Marek Jarosiński. Udzielił nam mocnego poparcia. Od tego czasu mogę powiedzieć, że rozpoczęła się moja prawdziwa przygoda z podziemnymi strukturami „Solidarności” w Ursusie i na Mazowszu. Wcześniej już od 1979 r. w Ursusie pracował mój brat Sławomir, który wprowadzał mnie w ten nastrój, przywożąc do domu gazety i ulotki „Solidarności”, zarówno przed jak po wprowadzeniu stanu wojennego.   - Z kolei to Pan po latach przywiózł do rodzinnego Iłowa… audycję niezależnego radia.
-  Zanim to nastąpiło, od 1985 r. prowadziłem w Ursusie systematyczną działalność. Organizowaliśmy tam msze za ojczyznę, zapraszaliśmy prof. Andrzeja Stelmachowskiego. Wreszcie rzeczywiście przygotowaliśmy też audycję Radia Solidarność dla rolników z gminy Iłów, której narratorem był Stefan Bratkowski.  Puszczaliśmy ją zarówno z mojego domu, jak z plebanii od ks. Michała Swędrowskiego, który wywarł duży wpływ na wychowanie patriotyczne naszego iłowskiego środowiska. Audycję przygotowaliśmy wspólnie ze Stanisławem Karpezo, jednym z najbardziej ofiarnych działaczy „S” w Ursusie, wielokrotnie aresztowanym. Zaczynała się od słów: „Nadajemy specjalną audycję dla rolników z gminy Iłów”. 
- Dla starszych kolegów przeżyciem pokoleniowym pozostał Sierpień ’80, dla Pana już strajki z 1988 r?
- Rok 1988 to początek nowej „Solidarności”: Wybrzeże, Śląsk. Wtedy młode pokolenie próbuje też 11 maja podjąć pierwszy po wielu latach przerwy strajk w Ursusie. Większość uczestników stanowią robotnicy poniżej 30 roku życia. Strajk okazał się częściowo tylko udany, ale ważne stało się to, że dzięki niemu „solidarnościowa” Warszawa obudziła się z letargu. Powtórka strajku nastąpiła w sierpniu 1988 r, aktywny udział wzięli wtedy wśród liderów Zbigniew Janas, Marek Jarosiński, Henryk Tachasiuk i Kazimierz Wróblewski, naszym rzecznikiem prasowym został Grzegorz Kostrzewa-Zorbas. Strajk został rozbity przez służby aparatu przemocy, kilka osób aresztowano, kilka wyrzucono z pracy, kilka się ukrywało. Ale jesienią trwają już pierwsze kontakty opozycji z władzą przy udziale Kościoła 
- Jak odbyło się przejście od działalności związkowej w warunkach podziemnych do kampanii wyborczej przed Czerwcem 1989 r: krok po kroku czy skokowo?
- To był ostatni okres, kiedy „Solidarność” pozostawała nie tylko związkiem zawodowym, ale ruchem, który słusznie określa się mianem społecznego czy wręcz narodowowyzwoleńczego. W związku z tym to był bardzo burzliwy okres, bo z jednej strony staraliśmy się zająć problemami bezpośrednio na terenie zakładu pracy i na nowo zdefiniować interesy członków „Solidarności” pracujących w fabryce – a zarazem mocno angażowało nas wszystko to, co działo się poza murami fabryki, na terenie Warszawy i dzielnicy Ursus. Reaktywacja struktur związkowych, zorganizowanie ich na nowo, odzyskanie majątku „Solidarności” to jedno, a równolegle rozpoczęły się przygotowania do częściowo wolnych wyborów, które wtedy traktowaliśmy jakby były w pełni wolne… Powstają komitety obywatelskie, jeden z nich zostaje powołany w Ursusie. Zbieraliśmy podpisy pod listami poparcia dla kandydatów Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”. Rozlepialiśmy plakaty, rozwoziliśmy ulotki i gazety. Jeździłem z kandydatami na spotkania z wyborcami. 
- Jak ludzie Was przyjmowali?
- Z reguły sale były pełne. Chyba jeszcze więcej ludzi skupiały spotkania na otwartej przestrzeni. Z reguły był ktoś kto prowadził, gospodarz spotkania, zaś kandydat wygłaszał zagajenie odnoszące się do wszystkich dziedzin życia: historii, obecności wojsk radzieckich w Polsce, problemów z socjalistycznym pracodawcą w zakładach pracy. Wyczuwało się tendencję, żeby szybciej, szybciej, szybciej… bo taka była presja społeczna.
- Które spotkanie zapamiętał Pan jako najbardziej udane?
- W parku w Ursusie, otwarte. Także w domu kultury na Ochocie. Pojawił się zwyczaj, że przyjeżdżali artyści, wspierający kandydatów: Jerzy Zelnik, Marian Opania. 
- Promowany przez Was Zbigniew Janas, kandydat do Sejmu z okręgu obejmującego Ochotę i Ursus uzyskał jeden z najlepszych wyników w Warszawie – 81 proc głosów.
- W sztabie wyborczym na Ochocie, którym kierował Tadeusz Szomowski, późniejszy ambasador oraz Witold Sielewicz, obecny wiceburmistrz na Żoliborzu powstało centrum kierowania kampanią w okręgu. Jedną z osób, które nas odwiedziły w trakcie naszej pracy, był prof. Zbigniew Brzeziński. W Ursusie wraz z Jackiem Czaputowiczem zorganizowaliśmy – wspólnie „Solidarność” oraz Ruch „Wolność i Pokój” – koncert wolności z udziałem Joan Baez. Śpiewała balladowe utwory, uznawano ją za wychowankę Boba Dylana. Nie byliśmy pewni, ile osób przyjdzie na ten koncert, ale okazało się, że nie tylko ludzie nie zawiedli, bo sala okazała się wypełniona, ale zainteresowały się tym wydarzeniem światowe media, jak BBC. Amerykańska telewizja CNN nadała relację z koncertu. Wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak wiele to znaczy. Joan Baez miała później pojechać do Chin, a pamiętamy, co tam z kolei zdarzyło się 4 czerwca. Jej koncert stał się elementem międzynarodowej solidarności z demokratycznymi przemianami. 
- Czy rozmiary zwycięstwa z 4 czerwca zaskoczyły Pana? Nawet w obozie „Solidarności” pojawiały się wcześniej prognozy, że uda się zdobyć 40 proc podlegających wolnej konkurencji mandatów, może 60 proc… ale nie, że aż wszystkie z wyjątkiem jednego, dla Henryka Stokłosy w Pile?
- Nie pamiętam żadnych własnych wątpliwości, ani wrażenia, że tylko część tych mandatów, o które toczyliśmy walkę, przypadnie „Solidarności”. Wydawało nam się, przed wyborami i w trakcie, że odniesiemy pełne zwycięstwo. Z rozmów z ludźmi czerpałem przekonanie, że na naszych kandydatów zagłosują. Tamten moment stanowił przecież szczyt moralnej siły czystej ideowo i patriotycznej „Solidarności”, tak byliśmy odbierani. Słusznie, ponieważ to, co robiliśmy wtedy, było autentyczne, szczere. Być może nie rozumieliśmy do końca kontekstu globalnego współtworzonych przez nas wydarzeń, nie znaliśmy tak szczegółowo, jak dzisiaj tego, co się działo w Związku Radzieckim, w najbliższym otoczeniu Polski. Wiele faktów, o których dziś wiemy, poznaliśmy później. Ale mojej oceny zupełnie to nie zmienia. Uważam ten okres w moim życiu za najważniejszy, za najlepszy, jeśli chodzi o czynne uczestnictwo w życiu publicznym.                                                     Mariusz Ambroziak (ur. 1969) w czasach PRL współorganizował niezależną działalność związkową  i strajki w Ursusie. W wolnej Polsce był działaczem ZChN i posłem AWS. Wiceprzewodniczący Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej.       
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do