- Rolnicy nie tylko z północnego Mazowsza skarżą się na nieopłacalność produkcji. Czego potrzeba im i całemu polskiemu rolnictwu?
- Potrzeba pewnych gwarancji stabilności dochodowej. W wysoko rozwiniętych krajach rolnicy są w większości udziałowcami przemysłów, działających w otoczeniu rolnictwa. W związku z tym czerpią znaczące pożytki finansowe w postaci dywidendy czy innych zysków, jakie osiągają przedsiębiorstwa, których są współwłaścicielami. Obowiązują ceny minimalne gwarantowane. Tworzy się siatka zabezpieczająca prowadzenie gospodarstwa.
Natomiast w Polsce obowiązuje wolnoamerykanka w ustalaniu cen. Oznacza dyktat wielkich firm przetwórczych, mięsnych, przetwórstwa owocowo-warzywnego. Zależni od koniunktury i sytuacji pogodowej rolnicy nie są pewni swojego dochodu. Niektórzy nieroztropnie mocno się zaangażowali w umaszynowienie, w nowe ciągniki, licząc, że zyskają pokrycie poniesionych nakładów z produkcji, którą prowadzą. W czasach lepszych takie gospodarowanie sobie chwalą, ale w gorszych odbija się to na dochodach i zobowiązaniach. Bank stuka po raty, w ślad za nim podąża komornik. Ostatnio mamy przykład, związany z pomorem afrykańskim świń.
- Jak wyjść z takiej sytuacji?
- W Polsce często nie rozumie się specyfiki rolnictwa. We Francji czy w Niemczech obywatel z miasta pojmuje rolę rolnictwa w państwie. Dominuje przychylność wobec rolnictwa, które uznaje się za podstawę ekonomii, ważną dziedzinę, co chociaż niewiele wnosi do PKB, to dla interesu publicznego odgrywa ważną rolę. Nie krytykuje się dopłat do rolnictwa, bo wszyscy wiedzą, że te dopłaty pośrednio wpływają na obniżenie cen żywności, z czego korzystają ludzie w mieście. U nas tego zrozumienia czasem brakuje, nawet ludzie wywodzący się ze wsi zazdroszczą rolnikom, jakby mieli czego.
Jeśli chodzi o pomór – popełniono błąd, ustanawiając od początku tak szeroką strefę ochronną, co automatycznie nakłada obowiązek utylizacji w tej czy innej formule nawet 450 tys sztuk. Należało wcześniej wystąpić o pomniejszenie strefy do Unii Europejskiej, poza tym, że nie trzeba jej było tak ustanawiać.
Na sytuacji zaważyła bezczynność przez pierwsze tygodnie. Wiadomo, że jeżeli świnie przerastają, to następuje obniżenie ich wartości. Jeżeli był już termin uboju, a wszystko przedłuża się o kolejne tygodnie – to oczywista okazuje się strata, z tytułu, że trzeba karmić. I nie przybywa na jakości, tylko ubywa.
Polska poniesie niezależnie od finału duże koszty. To nie tylko strata z tytułu uboju tych sztuk, ale i zakazu produkcji przez pewien czas. Jeżeli ktoś zainwestował w produkcję trzody chlewnej, odpowiednie urządzenia i budynki, to pytam, co ma zrobić, żeby wywiązać się ze zobowiązań kredytowych.
Tu właśnie ujawnia się specyfika rolnictwa: nie z winy zaniedbań rolników tak się działo, tylko z przyczyn naturalnych.
Pojawia się podejrzenie, czy te dziki nie zostały podrzucone. Były zamarznięte i niewykluczone, że ktoś je podrzucił, żeby wywołać problem, a samemu uzyskać lepsze warunki czy przestrzeń do eksportu. Inni korzystają z przychylności Rosji i eksport dalej prowadzą. Potrzebny jest w Unii solidaryzm, nie może być tak, że dwa państwa – Litwa i Polska – zostaną napiętnowane, a inne skorzystają. Powinien powstać odpowiedni fundusz rekompensacyjny, unijny. Kwestia świńska ma przełożenie na inne restrykcje, związane być może ze sprawą Ukrainy i ograniczenie eksportu do Rosji owoców i warzyw. Również Korea i Chiny ograniczają import, problem jest szerszy, niż tylko eksportu do Rosji. Wymaga nadzwyczajnych działań polskiego rządu i unijnych komisarzy, wyobraźni u polityków, skoro powstał w wyniku zaniedbań głównego weterynarza kraju i ministrów, którzy powinni działać ręka w rękę.
- To jednak sytuacja nadzwyczajna. A co Pan poradzi rolnikowi, który na północnym Mazowszu ma gospodarstwo rodzinne, nie jest latyfundystą. Co rolnicy mogą sami dla siebie zrobić wspólnie albo ze wsparciem samorządu?
- Piętą achillesową polskiego stanu rolniczego pozostaje bojaźń przed wspólnym działaniem. Boleję nad tym, że poza spółdzielczością mleczarską, która się ostała – powiem nieskromnie dzięki moim działaniom sprzed prawie ćwierćwiecza, kiedy po blokadzie pod Mławą wywalczyliśmy 800 mld od Balcerowicza, do których potem jako minister dodałem jeszcze dwieście i realizowałem program restrukturyzacji – inne formy spółdzielczości na wsi nie przetrwały ani się nie rozwinęły. W związku z tym rolnicy są zdani na firmy stricte prywatne, często zagraniczne, które dyktują warunki. Brakuje umiejętności wspólnego działania.
- Co rolnicy mają tworzyć: kooperatywy, grupy producenckie?
- Grupy producenckie są ponad miarę zbiurokratyzowane. To powinny być łatwiejsze formy organizacyjne, zespoły rolników. Grupy producenckie, które mogą liczyć na dotacje, muszą w biznesplanie zakładać zwiększenie produkcji i tym samym wycinają tych, którzy są poza grupą. Stają się głównymi dostawcami np. owoców do supermarketów. Przez to ciągle brak zachowania równowagi na wsi. Nie chodzi o to, żeby wyprzeć słabszych, tylko dla nich też stworzyć warunki. Więcej uwagi powinno się poświęcić produkcji naturalnej, tradycyjnej, na miejscu przetwarzanej, która stałaby się hitem rynkowym, nasza nadzwyczajnie smaczna odmiana truskawki sweet kiss może trafiać od ekskluzywnych restauracji zachodniej Europy. Do tego potrzeba nie tylko zaangażowania samych rolników, ale państwa, samorządu. Rolnicy byliby w stanie współpracować na rzecz dobra wspólnego. Nie jestem za jednorodnością, ale za różnymi formami. Ktoś musi rolnikom pomagać. Kiedyś ks. Wawrzyniak czy ks. Bliziński organizowali formy współpracy między rolnikami, wspomagali koncepcyjnie i nierzadko finansowo. Dzisiaj zaczyna obowiązywać zasada konkurencji, jeden rolnik ma 60 krów, ale się tym nie zadowala, musi mieć 120, najchętniej wykupiłby ziemię od sąsiada, który ma 30 krów. Postępuje rugowanie i koncentracja. Przez to rolnicy nie stają się bogatsi ani wolni, raczej przestają być gospodarzami w rozumieniu tradycyjnym, a zostają wykonawcami instrukcji firm nasiennych i farmaceutycznych podsuwających gotowe rozwiązania. Polska powinna maksymalnie wyspecjalizować się w produkcji naturalnej żywności, skoro jeszcze nie mamy rolnictwa tak skoncentrowanego, uprzemysłowionego ani schemizowanego jak na Zachodzie. Nasze rolnictwo pozostaje stosunkowo czyste, ale wykorzystanie tego jako atutu wymaga zmiany filozofii gospodarowania, łączenia sił i tworzenia produktów rozpoznawalnych jako lepsze niż „przemysłowe”. To byłby polski wyróżnik na światowym rynku żywności. Wymaga to zachowania tradycyjnych norm produkcji i już się dzieje, tam gdzie powstają produkty lokalne, regionalne, ale w zbyt małej skali.
Gabriel Janowski (ur. 1947) w czasach walki z komunizmem był współzałożycielem i jednym z liderów „Solidarności” Rolników Indywidualnych. W nowej Polsce – ministrem rolnictwa, posłem i senatorem. Przyjaciel Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej.
Rozmawiał Łukasz Perzyna
Komentarze opinie