
Z Konradem Rytlem, prezesem Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej rozmawia Łukasz Perzyna
- Za sprawą masowego udziału Polaków w wyborach Święto Narodowe zyskało świeżą aktualizację. Jak zapamiętał Pan świętowanie 11 Listopada przed 1989 rokiem? Wówczas nie była to oznaczona na czerwono kartka w kalendarzu?
- Oczywiście, że nie. Świętem państwowym pozostawał dzień 22 lipca, jednak w moim środowisku mało kto się tym przejmował. Mój Tato służył przed wojną w 5. pułku ułanów. Wszyscy więc w rodzinie, także brat, siostra i ja, pamiętaliśmy, co oznacza ta ważna data: odzyskanie Niepodległości. Nauczyciel polskiego w liceum, pan Andrzej, zaczął lekcję od jej przypomnienia. Przykrości z tego powodu nie miał żadnych, bo przecież nikt nie doniósł. Na ziemiach powiatu wołomińskiego żywa była patriotyczna tradycja, pamięć zarówno o 1920 r. gdzie główna bitwa się na tym terenie rozegrała jak o wcześniejszym odzyskaniu Niepodległości w 1918 r. Spotykaliśmy się więc każdego 11 Listopada w Radzyminie na cmentarzu u grobów poległych bohaterów z 1920 r. w ten sposób tradycje obu tych dat łącząc. Świeczki i znicze zwłaszcza w większej ich liczbie nie były tak łatwo dostępne jak teraz, panowała przecież gospodarka niedoborów, z przewagą tych ostatnich. I po Wszystkich Świętych brakowało tego, co wypada na grobie postawić. Kolega więc odlewał formę z gipsu, nalewał do niej parafinę, skądś znajdował knot. I w ten sposób powstawał prosty znicz.
- Później Edward Gierek, tak jak żeby zyskać minimum sympatii przystał na odbudowę Zamku Królewskiego, podobnie postanowił obchodzić 60-rocznicę pierwszej Niepodległości całkiem oficjalnie, chociaż wciąż nie było to święto?
- Wtedy, pod koniec lat 70 zaczynały się już obchody niezależne. Pozostawałem od lat w kontakcie z Romualdem Szeremietiewem, który te zgromadzenia organizował. Opowiadał mi, jak ich zamknięto za udział w nich wraz z Bronisławem Komorowskim, obu wtedy na dwa dni, bo represje zelżały, za takie rzeczy było już 48 godzin tylko. W okresie Solidarności, tej wielkiej dziesięciomilionowej z lat 1980-81 księża nie bali się już zamawianych przez nas mszy okolicznościowych odprawiać, a władza nikogo za udział nie represjonowała.
- Ale w stanie wojennym na powrót do rozpędzania pochodów wróciła. Sam w 1982r. 11 Listopada wraz z innymi ganiałem się z milicją jako siedemnastolatek, akurat w okolicach Muzeum Lenina przy Trasie W-Z, a ludzie nam wtedy z okien pobliskich bloków znak "V" pokazywali?
- Teraz jednak w tym samym miejscu znajduje się Muzeum Niepodległości, co stanowi dowód, że biegu historii nie udało się przemocą odwrócić.
- Jak rekordowo wysoka frekwencja w niedawnych wyborach do Sejmu i Senatu wpłynie na nasze postrzeganie tegorocznego dnia 11 Listopada? Patriotyczna tradycja łączy się ze współczesnym zaangażowaniem, w jaki sposób?
- Entuzjastyczna postawa obywatelska, jaką wykazali się Polacy, sprawia, że wszyscy, którzy zachęcali przez te wszystkie lata do chodzenia na wybory, mogą z satysfakcją powiedzieć: nareszcie. Po wielu latach. Zachowanie obywateli przypomina mi 1989 rok. Podobne postawy obywatelskiej odpowiedzialności ujawniły się w chwili, gdy aplikowaliśmy do Unii Europejskiej. Wielkie wtedy obawy dotyczyły frekwencji w przeprowadzanym referendum akcesyjnym, okazały się jednak płonne. Nie ukrywam, że teraz jestem zachwycony mobilizacją Polaków. Reprezentujących, co ważne, wszystkie możliwe poglądy, bo przecież na samym głosowaniu przeciw PiS albo za nim nie dałoby się aż tak masowego uczestnictwa zbudować. To taki zryw narodowy. I porównanie z rokiem 1918 nie wydaje się gołosłowne. Chociaż oczywiście nie mieliśmy teraz rozbiorów, jak wtedy, tylko niedawną pandemię i wciąż trwającą wojnę za wschodnią granicą. Ale teraz ludzie uznali, że chcą stanowić o sobie. Podobnie jak wtedy, kiedy młodzież: studenci czy nawet gimnazjaliści z POW ruszyli na ulice, by rozbrajać Niemców. Działo się to oczywiście nie tylko 11 listopada 1918 r, wiemy, że zaczęło się wcześniej a skończyło później a ta data pozostaje symboliczna. Polacy wykazali się wtedy wielką roztropnością, cel swój realizując w ten sposób, żeby zminimalizować straty. Przez wiele pokoleń nie mieliśmy własnego państwa, a z szansy jego odzyskania społeczeństwo skorzystało w tak rozumny sposób. Teraz od ponad 30 lat znowu swoje państwo mamy, ale martwiliśmy się słusznie, gdy frekwencja w wolnych przecież wyborach wynosiła poniżej 50 proc. Obawialiśmy się, że wielu młodym ludziom demokracja jakoś spowszedniała, tak, że uznali ją za oczywistą, a nie za wartość, którą wypada potwierdzać osobistym udziałem w głosowaniu. W tym roku z satysfakcją warto odnotować, że jeśli chodzi o roczniki dwudziesto- i trzydziestolatków, to zagłosowało ponad dwie trzecie uprawnionych. To olbrzymi sukces.
- Mazowiecka Wspólnota Samorządowa od momentu powołania wzywała do udziału w każdych wyborach, także do europarlamentu, gdzie nie wystawiała kandydatów, w prezydenckich, w których nikogo nie popierała?
- Samorządowcy mają na pewno swój udział w tej zmianie. Wynika to również z oczywistych zadań władzy lokalnej, tej najbliższej mieszkańcom. To gmina organizuje wybory. Wójt czy burmistrz przygotowuje komisje wyborcze. Duże znaczenie miała edukacja obywatelska, w szkołach ale i przy okazji licznych patriotycznych upamiętnień Praca u podstaw przyniosła efekty. Ludzie rozstrzygnęli, że chcą w tym brać udział. Mam nadzieję, że ta mobilizacja nie okaże się jednorazowa.
- A nie okaże się?
- Wiele wskazuje na jej trwałość, czego wypada życzyć nam wszystkim i Polsce. Za pół roku odbędą się przecież w kwietniu 2024 wybory samorządowe. Te, w których, na szczeblu gminy, często osobiście znamy kandydatów. Wyłaniać będziemy tym razem władzę nie tylko najbliższą ludziom, ale jak wskazują wyniki sondaży, także najlepiej przez nich ocenianą. Za to, że załatwia konkretne sprawy i nie jest zdominowana przez partie polityczne, często wodzowskie. To, że ludzie tak masowo na niedawne wybory parlamentarne poszli, to również efekt trzydziestu lat pracy samorządu. Apele o aktywność, poparte konkretnymi przykładami, że warto się angażować, przyniosły skutek. Zazdrościliśmy do niedawna krajom skandynawskim czy Niderlandom wysokiej frekwencji wyborczej. Teraz już nie mamy powodu, skoro wyniosła 74 proc, zupełnie tak jak u nich. To cenne. Oby tylko masowe uczestnictwo nie okazało się epizodem lecz stało się trwałą tendencją.
- Jaki wniosek z tak masowego udziału obywateli w głosowaniu powinni wyciągnąć politycy?
- Przestać udawać, że im się wszystko należy. Zrozumieć, że kształtowanie życia publicznego to ciężka praca. Muszą się liczyć z tym, że ich zachowania są obserwowane i oceniane, a naród nie jest głupi, jak niektórzy z nich twierdzili. Politycy nie mogą się tylko podlizywać w kampanii, bo polityka nie sprowadza się do tych paru tygodni, poprzedzających rozstrzygające głosowanie. Politycy muszą szanować wyborców bardziej, niż to objawiali dotychczas. Wsłuchać się w głos ludu i z nim się liczyć. Zawsze być gotowym do działania, nie w kampanii tylko. My w samorządzie nie bujamy w obłokach. Gadamy szczerze, czasem zbieramy na zebraniach za swoje, ale nie obawiamy się głosu mieszkańców. Bo demokracja to również rozmowa. Z wymiany poglądów rodzą się gotowe i korzystne dla mieszkańców rozwiązania.
Wywiad ukazał się w 82 numerze (listopad 2023) gazety Samorządność
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Dokładnie tak. Polacy wiedzą po co im polityka. 4 największe komitety mówiły o konkretnych realnych rzeczach. Głos na pozostałe był przypadkowy. Jak ktoś twierdzi inaczej to uważa że naród jest głupi