Andrzej Anusz: Ta reforma zbliżyła nas do Unii Europejskiej

MWS
26/12/2023 06:58

Z drem Andrzejem Anuszem, socjologiem, w latach 1997-99 sekretarzem Klubu Parlamentarnego Akcji Wyborczej Solidarność, rozmawia Łukasz Perzyna

Reklama

- Czy wtedy przed ćwierćwieczem dało się zauważyć zgodę na założenia reformy samorządowej a diabeł tkwił w szczegółach, stąd tak mozolne i długotrwałe starania o zbudowanie większości w parlamencie?

- Nie do końca działo się to tak, że zgoda obowiązywała. Kiedy do władzy doszła AWS w koalicji z Unią Wolności, wiedzieliśmy, że poprzednicy, a wcześniej rządził krajem przez cztery lata Sojusz Lewicy Demokratycznej - zarysowali projekt reformy administracyjnej w Polsce z 12 województwami. 

- Takimi samymi, jakie Wasz projekt przewidywał?

- Z dokładnie takimi samymi. Ale złudzeniem okazałoby się przeświadczenie, że wobec tego nasz plan poprą. Zaś koalicjant SLD przez cztery poprzednie lata (1993-97) - Polskie Stronnictwo Ludowe w ogóle opowiadało się przeciwko reformie samorządowej, przynajmniej tak to wtedy odbieraliśmy, skoro chcieli pozostawienia 49 województw utworzonych jeszcze przez Edwarda Gierka, co najwyżej z korektą, że staną się samorządowe, bo tak to wtedy ludowcy ujmowali. A myśmy chcieli zmieniać Polskę na lepsze. W momencie, kiedy nastąpiła zmiana władzy, dla nas stało się jasne, że się tego zadania podejmiemy. Szliśmy przecież do wyborów z obietnicą reformy samorządów. Rząd przygotował jej założenia, gotowe już z końcem 1997 r, zakładaliśmy, że reforma wejdzie w życie 1 stycznia 1999 r.

- I tak się stało?

- Dotrzymaliśmy słowa i terminu też. Od początku przyjmowaliśmy zasadę, że powstaną województwa rządowo-samorządowe. Oznaczało to, że wojewoda traci część dotychczasowej władzy na rzecz marszałka województwa ale pozostaje przedstawicielem rządu w terenie. Zakładaliśmy istnienie trzech stopni samorządu, co oznaczało powołanie na powrót powiatów: powstało ich ponad trzysta, w tym miejskie. I zaczęła się dyskusja o województwach.

- Dla wielu Waszych posłów to był problem: wybranym z danego okręgu, przyszło głosować za odebraniem jego stolicy miana i statusu miasta wojewódzkiego?

- Nie lekceważyliśmy tego problemu, ale zależało nam na powstaniu silnych regionów.

- Przy zachowaniu unitarnego charakteru państwa?

- Dla nas w AWS zachowanie jego jednolitego charakteru pozostawało oczywiste.

- Jak zachowała się najsilniejsza wtedy formacja opozycji: Sojusz Lewicy Demokratycznej?

- Po utracie władzy od razu przeszli do opozycji, a prezydent Aleksander Kwaśniewski, którego wtedy definiowaliśmy jako postkomunistycznego, ich wspierał. Nie było co liczyć na to, że skoro wcześniej sami mówili o 12 województwach, to teraz nasz projekt poprą. Zamiast tego SLD wystąpił z propozycją powrotu do podziału sprzed roku 1975, czyli do siedemnastu województw. Kwaśniewski dawał do zrozumienia, że dwunastu województw nie zaaprobuje.

- Zarazem spory o mapę administracyjną Polski toczyły się również w samej AWS i UW. Jak z nich wyszliście?

- W Senacie zaproponowaliśmy kompromis, stał się nim wariant z 15 województwami. Później zaaprobował to Sejm.

- Ale już nie prezydent?

- Kwaśniewski zawetował wariant z 15 województwami. Jednak uzgodnienie tej koncepcji w parlamencie, chociaż oczywiście weta prezydenckiego nie byliśmy w stanie odrzucić, bo aż taką siłą głosów nie dysponowaliśmy - stanowiło sygnał, że jesteśmy na kompromis gotowi. Również dla Pałacu Prezydenckiego.

- Spotkaliście się w pół drogi?

- Prezydent i SLD obstawali niby przy 17 województwach, jednak przy proponowanym przez nich środkowo-pomorskim, odpowiedniku istniejącego w latach 1950-75 koszalińskiego, pojawił się argument, że powstałby w ten sposób zdecydowanie najuboższy region w Polsce. Raczej nie do zbicia.

- Inaczej miała się rzecz ze świętokrzyskim?

- Weta jak wspomniałem nie byliśmy w stanie odrzucić, więc powołanie szesnastego województwa okazało się ceną kompromisu. Przegłosowaliśmy "16" w parlamencie. Kompromis stał się faktem.

- Przed wyborami w 1998 r. byłem w Kielcach, tamtejszy baron SLD Henryk Długosz triumfował. Ale potem wplątał się w aferę, tzw. starachowicką, został nawet skazany. A wszystkie województwa się obroniły, żadne nie okazało się kadłubowe?

- Rzeczywiście SLD pewnie się spodziewało, że zawsze tam będzie wybory wygrywać. Ale o późniejszych losach Długosza już Pan wspomniał. Zaś Akcja i Unia wprawdzie przegrały wybory parlamentarne w 2001 r., ale nie z powodu reformy administracyjno-samorządowej przecież. Okazała się najbardziej udaną z czterech określanych jako wielkie. Pozostający jej twarzą premier Jerzy Buzek w pierwszych wyborach do Parlamentu Europejskiego z udziałem Polaków w 2004 zdobył rekordową liczbę głosów, co zyskało wymiar symbolu. 

- Kto wtedy, kiedy ważyły się losy reformy administracyjno-samorządowej prowadził rozmowy, które zaowocowały kompromisowym rozwiązaniem?

- Ze strony koalicji rządzącej za reformę odpowiadał politycznie Janusz Tomaszewski, wicepremier oraz minister spraw wewnętrznych i administracji. Prowadziłem w imieniu AWS rozmowy, w których kompromis się wykuwał, zaś w koalicyjnej Unii Wolności podobną rolę odgrywał sekretarz generalny Mirosław Czech. Zastosowaliśmy pewną pozytywną presję, bo tak trzeba było politycznie odczytać zmianę liczby województw na 15 już w Senacie. To był mój pomysł. Stanowiło to dowód, że pozostajemy elastyczni, ale przede wszystkim, że na przeprowadzeniu reformy rzeczywiście nam zależy. Nie w kategoriach ustępstw wypada to odbierać.  Zademonstrowaliśmy raczej skutecznie, iż nie postawimy w ten sposób sprawy, że dwanaście województw albo nic, żeby potem na oponentów czy nawet sceptyków we własnym obozie zrzucić odpowiedzialność, że się nie powiodło. Przyniosło to pozytywne rozwiązanie. Zamiast wzajemnych oskarżeń mamy reformę samorządową. Na tym polega polityka. Dla mnie jej sens objawia się w takich właśnie działaniach. Nie graliśmy przecież w numerki a już na pewno nie była to gra o sumie zerowej. Nic by nam wtedy nie dało powtarzanie w kółko, że SLD odszedł od projektu, który sam przedtem zgłosił. Efekt się liczy. A ten okazał się imponujący z perspektywy członkostwa Polski w Unii Europejskiej, o które wtedy się dopiero ubiegaliśmy.

- Jak by Pan ten rezultat określił?

- Jasny sygnał, że uratowaliśmy reformę samorządową, a Polacy są gotowi skutecznie reformować własne państwo, przekonał Unię Europejską, że Polska się zmienia. Bez tej determinacji, jaką okazaliśmy wtedy, tak szybko nas by do Unii nie wpuszczono. Oczywiście nowy podział administracyjny kraju na silne regiony o zakorzenionej tożsamości pozwolił nam łatwiej wkomponować się w rzeczywistość Unii Europejskiej. Ale powodzenie reformy okazało się wcześniej kluczowe dla decyzji, że nas do Unii przyjęto. Tak naprawdę - silne i niezależne samorządy to był warunek akcesji. Ta reforma ułatwiła nam wejście do UE, zbliżyła nas do Zjednoczonej Europy.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do