
Pytanie, czy do wojny na Ukrainie można było nie dopuścić, dziś pozostaje już tylko retorycznym. Wojna jest faktem, a bohaterski naród broni swojej ojczyzny. Dziś można się zastanawiać, dlaczego do rosyjskiej napaści doszło, a przede wszystkim, jak ona się zakończy.
Jaki był cel Putina?
Wciąż uważam, że kluczową rolę w rosyjskiej agresji na Ukrainę odegrała Białoruś i sojusz Aleksandra Łukaszenki z Władimirem Putinem. Granica ukraińsko-białoruska ma ponad tysiąc kilometrów, co w przypadku rozlokowania rosyjskich wojsk na północ od Ukrainy dało agresorowi możliwość zaatakowania z trzech stron – od północy, właśnie z terenu Białorusi, od zachodu z Rosji i od południa z Krymu i Morza Czarnego. A właśnie wrażenie okrążenia miało już pierwszej dobie wojny złamać psychicznie Ukraińców i zmusić ich do poddania się. Drugim atutem w rękach najeźdźców miał być fakt, że to właśnie z białorusko-ukraińskiej granicy jest najbliżej do Kijowa. Szybkie zdobycie stolicy zaatakowanego kraju miało załamać morale ukraińskiej armii, a nowo zainstalowany przez Putina marionetkowy rząd wezwać wszystkich do złożenia broni.
Mimo że coraz częściej zaczęto nazywać Putina szaleńcem, jego plan – choć perfidny i bezwzględny – nie był pozbawiony logiki. Szybkim atakiem zniszczyć ukraińskie centra dowodzenia, wywołać chaos w dowodzeniu obrończymi wojskami oraz jak najszybciej dotrzeć do ukraińskiej stolicy i ją opanować. Istotnym elementem tej operacji było zajęcie podkijowskiego lotniska Hostomel, gdzie - wedle doniesień agencji informacyjnych – miały wylądować lecące już z Rosji samoloty transportowe z nowym, prorosyjskim rządem na pokładzie. Niewykluczone, że na czele tego rządu miał stanąć Wiktor Janukowycz. Kreml, który do czasu wojny z Ukrainą usiłował przed światem prezentować pozory legalności swego działania, zapewne podkreślałby, że były prezydent został pozbawiony władzy w sposób niezgodny z prawem. Wszak bezpośrednio po Majdanie i ucieczce przez Charków do Rosji, Janukowycz oświadczył, że z Ukrainy nie wyjechał dobrowolnie, lecz został do tego bezprawnie zmuszony. Teraz powracałby dokończyć swą prezydencką kadencję. Nowy, a w zasadzie stary przywódca natychmiast podpisałby traktat pokojowy z Rosją, oddając jej Donbas, Ługańsk i prawdopodobnie południowy korytarz prowadzący do Krymu. W zamian – podkreślałby – dając Ukrainie pokój i chroniąc tysiące ludzi od śmierci. Zachód odetchnął by z ulgą, bo przecież Putin mógł zagarnąć całą Ukrainę, z zadowolił się tylko jej kawałkiem. Prominentni politycy Unii Europejskiej po kilku tygodniach pomruków niezadowolenia wróciliby do dyskusji o pakiecie klimatycznym, aborcji, prawach LGBT oraz łamaniu praworządności w Polsce, a Niemcy daliby zielone światło dla NordStream 2.
Propaganda Kremla od dłuższego czasu przygotowywała własną opinię publiczną na agresję, raz po raz publikując materiały deprecjonujące władze Ukrainy. Solą w oku Putina stał się fakt, że po zwycięstwie w wyborach z Petro Poroszenką prezydent Wołodymyr Zełenskyj, postrzegany pierwotnie jako polityk prorosyjski, obrał kurs na Zachód. Ukraina nie tylko zaczęła aspirować do członkostwa w Unii Europejskiej, ale – co już dla Putina stało się nie do zniesienia – w czerwcu 2020 r. znalazła się w gronie sześciu państw (m.in. innych sąsiadów Rosji - Gruzji i Finlandii), którym NATO przyznało status członka Programu Rozszerzonych Możliwości, czyli państw blisko współpracujących z Sojuszem Północnoatlantyckim. Antyukraińska retoryka zaczęła przybierać na sile, a swoje apogeum osiągnęła w orędziu Putina z 24 lutego br., kiedy to rosyjski prezydent odmówił Ukrainie prawa do państwowości, a jej przywódców określał mianem nazistów, zarzucając im zbrodnie ludobójstwa dokonane na własnym narodzie. Co ciekawe, w tygodniku „Do rzeczy” ukazał się wywiad z byłym doradcą prezydenta Rosji Siergiejem Markowem, który podniósł niemal wszystkie te same argumenty, co Putin. Nie byłoby w tym może nic zadziwiającego, gdyby nie fakt, że Markow ubiegł Putina, gdyż wywiad ukazał się… dzień przed wspomnianym wystąpieniem rosyjskiego prezydenta. Dowodzi to, że otoczenie dyktatora znało treść jego orędzia o wiele wcześniej, traktując je jako aktualnie obowiązującą narrację propagandową, czyli tzw. "przekaz dnia".
Gdyby rosyjski blitzkrieg się powiódł, Wołodymyr Zełenskyj zapewne zostałby aresztowany, a następnie po fikcyjnym procesie skazany za zdradę narodu, działanie na szkodę państwa ukraińskiego i inne zmyślone zarzuty. Kremlowska propaganda w tym czasie rozpisywałaby się o rzekomych malwersacjach byłego prezydenta i zagarniętych przez niego do prywatnej kiesy milionach euro. Resztę życia spędziłby w jakiejś kolonii karnej, bo gdyby został skazany na karę śmierci, to przecież nawet sam Putin – kreujący się na dobrego i sprawiedliwego władcę - zaapelowałby do Janukowycza, by ten wspaniałomyślnie odstąpił od jej wykonania.
Zaciekły opór Ukraińców
Agresorów zaskoczył jednak zaciekły opór Ukraińców oraz niezłomna postawa ich prezydenta, który nie opuścił Kijowa, a na dodatek kilka razy dziennie komunikuje się ze swoimi rodakami przez media społecznościowe, podtrzymując w obrońcach ojczyzny ducha walki. Przede wszystkim Rosjan zaskoczyła jednak taktyka walki obrońców wolności Ukrainy, będąca bez wątpienia efektem ośmioletnich szkoleń prowadzonych przez ekspertów NATO. Niektórzy analitycy wojskowi – m.in. generałowie Roman Polko i Waldemar Skrzypczak - już przed wkroczeniem Rosjan mieli wątpliwości, co do tego, czy zgromadzone przez Putina na granicy z Ukrainą siły w ludziach i sprzęcie są wystarczające do skutecznego przeprowadzenia inwazji. Być może dane wywiadowcze okazały się niewystarczające, a może – co byłoby kardynalnym błędem – rosyjscy generałowie nie docenili przeciwnika, łudząc się, że mają przed sobą armię ukraińską z 2014 r., poddającą się niekiedy bez wystrzału. Tymczasem po wciągnięciu przeciwnika w głąb kraju jego wojska zaczęły działania manewrujące, atakując ze skrzydeł i na tyłach, wprowadzając tym samym zamęt w sunących w konkretnym kierunku rosyjskich kolumnach, które przerywane w kilku miejscach, traciły orientację, a jednocześnie były odcinane od zaopatrzenia. Do tego „polowano” na oficerów, aby dodatkowo wprowadzić w rosyjskich szeregach zamieszanie wynikające z braku konkretnych rozkazów, a co za tym idzie, spójności dowodzenia. No i przede wszystkim uzbrojenie, którego używają Ukraińcy, mimo że liczebnie znacznie mniejsze od rosyjskiego, jest nowoczesne i przystosowane do różnych rodzajów walki. To musiało zdecydowanie spowolnić marsz Rosjan, a jednocześnie spowodować u napastników duże straty.
Co prawda pojawiły się też głosy, że jest to celowe działanie rosyjskich dowódców, którzy na pierwszy rzut posłali mało doświadczonych żołnierzy, m.in. takich, którzy do wojska trafili z poboru w grudniu ub. r. Powodem miało być sprowokowanie armii ukraińskiej do odkrycia swoich pozycji, możliwości technicznych i taktyki obronnej, co później mogłyby wykorzystać rzucone w drugim uderzeniu znacznie lepiej wyszkolone jednostki. Przeczą temu jednak ogromne ciosy poniesione przez atakujących. I nie chodzi tylko o poległych, gdyż w wojnach toczonych przez Rosję dowódcy nigdy nie liczyli się ze stratami w ludziach, ale o ogromne straty w sprzęcie. Wedle danych agencji Interfax w ciągu pierwszych pięciu dni wojny agresorzy stracili m.in. 29 samolotów, tyle samo śmigłowców, prawie 200 czołgów, blisko 850 wozów opancerzonych, 77 systemów artyleryjskich, siedem systemów obrony przeciwlotniczej, 24 wieloprowadnicowe wyrzutnie rakietowe, 2 kutry wojskowe, 60 cystern, ponad 300 samochodów. Eksperci obliczyli, że każdy dzień wojny kosztuje Putina ok. 2 mld dolarów.
Do tego dochodzą światowe restrykcje, które destabilizują rosyjską gospodarkę. Tu trzeba oddać sprawiedliwość konsekwencji polskiego rządu, który z jednej strony uruchomił korytarze humanitarne, a z drugiej stał się europejskim liderem dopingującym pozostałe kraje Unii Europejskiej do rozszerzania zakresu zastosowanych przez wobec Federacji Rosyjskiej oraz rosyjskich firm sankcji, które na początku ze strony UE były niemal symboliczne. Ostatecznie odłączenie rosyjskich banków od systemu SWIFT, znaczne ograniczenia eksportowo-importowe, zakaz lotów samolotów pasażerskich nad przestrzenią państw europejskich czy zamrożenie aktywów oligarchów w zachodnich bankach wstrząsnęły nawet moskiewską giełdą, która w obawie przed krachem i masową wyprzedażą akcji rodzimych przedsiębiorstw wstrzymała sesje od 28 lutego br. Analitycy giełdowi obliczyli, iż akcje Sbierbanku, jednej z największych rosyjskich instytucji finansowych, mogły stracić na wartości nawet 90 procent, a tym samym bank stanął na krawędzi bankructwa. Nawet wartość zgromadzonych przez Rosję rezerw walutowych zaczęła topnieć wskutek zablokowania za granicą rosyjskich obligacji. Do tego nastąpiła izolacja dyplomatyczna Rosji, w tym na forum ONZ, wykluczenie tamtejszych federacji sportowych z zawodów międzynarodowych, zrywane kontrakty ze sponsorami, no i najważniejsze – solidarność we wsparciu militarnym broniącej się Ukrainy i wielokierunkowe dostawy broni. Presji większości krajów UE uległy nawet oporne wcześniej Niemcy. Broń dostarczać ma nawet niewielki Luksemburg. Czarną owcą w tym towarzystwie okazały się jedynie Węgry, które choć do sankcji dołączyły, to broni Ukrainie przekazać nie chcą. Dziwi to, bo przecież Węgrzy doskonale wiedzą, co znaczy rosyjska "operacja wojskowa" lub "bratnia pomoc", bo doświadczyli jej boleśnie w 1956 r.
Czy grozi nam wojna nuklearna?
I tu pojawia się najważniejsze pytanie, co dalej zrobi Putin? Możliwych wariantów jest kilka. Ten najbardziej optymistyczny to sukces ukraińsko-rosyjskich negocjacji, tym bardziej, że temat członkostwa Ukrainy w NATO właściwie przestał istnieć. Jednakże strona ukraińska nie zgodzi się na naruszenie integralności kraju. Pytanie też, czy zachowując Donbas i Ługańsk pogodzi się z utratą Krymu? Z kolei jeśli padnie propozycja zrobienia nadzorowanego przez międzynarodowych obserwatorów referendum co do przynależności wschodnich regionów, to nie zgodzi się na nie Rosja. O ile jeszcze 10 lat temu wynik takiego plebiscytu byłby kwestią otwartą, o tyle odsetek chętnych do pójścia w objęcia Putina po tym, jak pokazał on swoją prawdziwą twarz, teraz byłby ledwie zauważalny. A Putin potrzebuje jakiegoś sukcesu, który by usprawiedliwił śmierć ponad 5 tysięcy rosyjskich żołnierzy. Czy np. gwarancja wprowadzenia języka rosyjskiego jako drugiego języka urzędowego na Ukrainie wystarczy? Mam co do tego poważne wątpliwości. Ale rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie do systemu administracyjnego państwa samorządów na poziomie regionów. Zresztą Unia Europejska, której parlament 1 marca poparł Ukrainę w ubieganiu się o status kraju kandydackiego, taki wymóg i tak postawi. Pozwoli to lokalnym mieszkańcom decydować o politycznym wyborze swojej władzy, która dotąd sprawowana była przez administrację rządową, czyli nominatów Kijowa.
Druga możliwość to eskalacja działań wojennych w celu zwycięstwa Putina za wszelką cenę. Niestety, już dostrzegamy tego symptomy. Co prawda w pierwszym dniu inwazji Rosjanie skupili się na celach wojskowych, a incydentalne ataki na obiekty cywilne były raczej wynikiem błędów niż celowych działań, to jednak z każdym kolejnym dniem wojny bomby i rakiety przestają już spadać na Ukraińskie miasta tylko przypadkowo. Coraz większymi krokami armia rosyjska zbliża się do zastosowania taktyki "spalonej ziemi", a media co kilka godzin donoszą o kolejnych ofiarach wśród ludności cywilnej, zwłaszcza wśród kobiet i dzieci. To może doprowadzić do zdobycia Kijowa i wymusić kapitulację, ale nie zakończy wojny. Nawet jeśli Rosja rozlokuje tam swoje wojska, nie będzie w stanie efektywnie okupować kraju o powierzchni 600 tys. km kw. i liczącego ponad 40 milionów mieszkańców, w których rękach pozostaną dziesiątki tysięcy sztuk broni. Eksperci porównują taki przypadek z NRD, znacznie mniejszą, rozbrojoną, a mimo to obsadzoną 400-tysięcznym kontyngentem sowieckich wojsk. Na dodatek Rosja już na wiele lat pozostałaby w politycznej i dyplomatycznej izolacji. Stała by się de facto drugą Koreą Północną.
Wariant trzeci to przewrót wojskowy w Rosji. Byłby to chyba jedyny pucz w historii, który cały świat przyjąłby z akceptacją. Dlaczego wojskowy? Bo tylko generałowie przy pomocy wojska są w stanie w stanie przeciwstawić się Putinowi i zastopować go w jego szaleństwie. Pod warunkiem, że wśród nich będzie choć jeden, należący do tych, którzy dzierżą kody nuklearne. Owo szaleństwo może bowiem przywieść rosyjskiego dyktatora do rozwiązania najgorszego, czyli wywołania światowego konfliktu atomowego. Od pewnego czasu zadajemy sobie pytanie, czy Putin jest do tego zdolny? Jeśli jeden z prezenterów moskiewskiej prorządowej telewizji pytał, po co ma istnieć świat bez Rosji, to tym bardziej takie rozterki mogą targać prawie 70-letnim byłym pułkownikiem KGB, który zapragnął być najpotężniejszym przywódcą na świecie, a jego marzenie właśnie pęka jak bańka mydlana za sprawą byłego ukraińskiego aktora komediowego. Paradoksalnie to właśnie rosyjski heavymetalowy zespół AVGUST śpiewał onegdaj: "Демон, ядерный демон.
Пусть на веки оностанется сном" (Demon, atomowy demon. Niech na wieki pozostanie tylko snem).
Radosław Gajda
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Kody atomowe w Rosji są w dyspozycji trzech osób: prezydenta, ministra obrony i szefa sztabu. Rosja oprócz strategicznej broni jądrowej dysponuje mniejszą tzw.taktyczną bronią jądrową, która mogłaby spowodować skutki jądrowe porównywalne z poważną awarią w elektrowni jądrowej. Tego najbardziej się obawiam. W szczególności polscy politycy powinni to brać pod uwagę.
Każde państwo posiadające broń jądrową ma procedury kilkustoponiowe. Na szczęście poza tymi trzema osobami, które Pan wymienił, są jeszcze ogniwa pośrednie. Natomiast całkowicie podzielam Pana obawy co do możliwościa użycia atomowej broni taktycznej.