R.Gajda: Back to the USSR, czyli propagandowa wiocha na Łużnikach

MWS
22/03/2022 05:18

Back to the USSR, czyli propagandowa wiocha na Łużnikach

Reklama

Z dziennikarskiego obowiązku zmusiłem się do obejrzenia w całości propagandowego koncertu na moskiewskich Łużnikach, zorganizowanego z okazji 8. rocznicy aneksji Krymu. Na szczęście nie musiałem siedzieć przy ekranie pełnych 90 minut (tyle trwa retransmisja na YouTube), bo relacja parokrotnie przerywana była planszami „Za chwilę dalszy ciąg programu”. Nawiasem mówiąc obawiam się, że realizator materiału „w nagrodę” mógł trafić albo do kolonii karnej, albo w najlepszym wypadku na front ukraiński, na spotkanie z „Bayraktarami”. Oto bowiem, gdy przemawiała rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa, nagle znikła fonia. Myślę, że nawet z korzyścią dla samej Zachorowej, bo zazwyczaj kobita gada od rzeczy, a teraz jeszcze na dzień dobry pojechała Bronisławem Komorowskim: „Często pytają mnie…”. Z kolei spicz Putina przerwany został w pół słowa piosenką krasnoarmiejców, a potem, na koniec transmisji, został wyemitowany jeszcze raz. Pewnie dlatego, że uznano, iż ruskie społeczeństwo to taka ciemna masa, której, żeby zrozumiała, wszystko trzeba powtarzać po dwa razy.

Na scenie pojawił się jeszcze jakiś kurdupel od awiacji, który biadolił, że Europa zamknęła niebo dla ruskich samolotów, a także tatuś donbaskiego bojówkarza, przeniesionego przez Ukraińców do lepszej rzeczywistości. Znamienne, że we wszystkich wystąpieniach przewijał się temat zachodnich sankcji nałożonych na Rosję oraz tego, że zagraniczne towary na sklepowych półkach zastąpią teraz rodzime. Cóż, pamiętamy te czasy… Back to the USSR.

A skoro już o czasach sowieckich mowa, to przejdźmy do artystów-propagandzistów, wśród których lekko leciwy idol, niejaki Oleg Gazmanow, śpiewał: „Urodzony w Związku Sowieckim, zrobiony w ZSRS”. Ciekawe, czy zrobiony tak topornie, jak większość rzeczy w Sojuzie, czyli przy pomocy młotka i sztorcowej „dziewiętnastki”? Następnie przynudzała grupa Lube, a na jej czele sceniczny ponurak o wyglądzie emerytowanego działacza partii komunistycznej, zaś potem jakiś kolejny „narodnyjartist”, który „zaszalał” na scenie niczym Adam Zwierz na festiwalu w Kołobrzegu. Była też przebrana w ludowy strój piewica Anastazja Makiejewa, której realizator litościwie nie dał nawet dokończyć refrenu.

Na „Łużnikach” pojawiła się również reprezentantka tamtejszego disco-polo Natalia Podolska, a także podróbka rapera pod tytułem Timati, w przeciwsłonecznych okularach i czapce-uszance. Hip-hopową autentyczność tego ostatniego można by oczywiście zweryfikować, tak jak się kiedyś sprawdzało prawdziwość banknotu 10-rublowego. Nie znacie tego? Kładło się go na blacie stołu i waliło pięścią Lenina w czoło. Jak wodzowi rewolucji odkleiła się broda, to znaczyło, że dziesięciorublówka była fałszywa. W tym przypadku weryfikacją Timatiego mógłby się zająć polski raper Rychu Peja. Jakby zamalował Ruska w papę, to broda może pozostała by na miejscu, ale czapka pofrunęłaby z pewnością.

Toporna propagandowa wiocha, jaką zaserwowano na „Łużnikach”, zdaje się już być przedsmakiem posankcyjnej rzeczywistości Rosji. „Narodnyjeartisty”, przeplatane gadającymi głowami kremlowskich aparatczyków – tak będą wyglądały wszystkie koncerty w Moskwie, a występy Rihanny, Eda Sheerana czy grupy Rammstein będzie już można obejrzeć tylko na płytach dvd.Oczywiście kolportowanych w drugim obiegu, bo na tych oficjalnych królować znów będzie nieśmiertelny serial „Siedemnaście mgnień wiosny” o sowieckim szpionie Stirlitzu.

 

                                                                                                                                       Radosław Gajda

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do