R.Gajda: Ta ofiara przyniesie owoce

MWS
22/04/2022 05:26

Specjalna operacja wojskowa na Ukrainie, która wedle założeń rosyjskich dowódców miała być przeprowadzona w 72 godziny, okazała się regularną wojną, której czas trwania zaczynamy właśnie liczyć w miesiącach. „Druga armia świata” niszczy, pali, grabi, gwałci, morduje cywilów, ale jej faktyczna wartość bojowa okazuje się być mierna.

Reklama

Wywiad ostrzegał

Przygotowania do agresji poprzedziło zgrupowanie od jesieni 2021 r. znacznych sił rosyjskich wzdłuż granicy Ukrainy z Rosją i Białorusią. Pretekstem do ulokowania w tym rejonie ok. 120 tys. żołnierzy miały być ćwiczenia prowadzone wspólnie z armią białoruską. Kreml niemal do samego dnia inwazji zaprzeczał jej planom, pozorując nawet zakończenie poligonów i stopniowe wycofywanie pododdziałów do miejsc ich stałego stacjonowania. Jednakże amerykański i brytyjski wywiad konsekwentnie ostrzegał, że atak na pewno nastąpi, a rosyjskie deklaracje nie pokrywają się z faktami.

W połowie lutego br. rozpoczęło się przygotowanie politycznej otoczki inwazji, której usiłowano przy tym nadać cechy legalności. Pretekstem do przeprowadzenia pierwszych formalnych ruchów stały się wzajemne ostrzały prowadzone przez wojska ukraińskie oraz siły separatystycznych republik: donieckiej i ługańskiej, samozwańczo funkcjonujących od 2014 r. W tym samym czasie Duma Państwowa Rosji wystąpiła do prezydenta Władimira Putina o uznanie niepodległości obu państewek, co ten niezwłocznie uczynił. Następnie przywódcy separatystów zwrócili się do Rosji o pomoc wojskową, argumentując to rzekomym zagrożeniem dla cywilnych mieszkańców ze strony Ukrainy, która jakoby miała szykować się do odbicia Doniecka i Ługańska. Putin wystąpił zatem do parlamentu z wnioskiem o użycie wojsk rosyjskich poza granicami kraju, na co otrzymał niemal jednogłośną zgodę.

22 lutego br. Putin wygłosił orędzie, w którym nie tylko odniósł się do kwestii secesji wschodnich terenów Ukrainy, ale do ogólnej sytuacji tego kraju, robiąc tym samym ideologiczną podbudowę do inwazji. Z jednej strony prowadził karkołomne wywody historyczne, jakoby Rosja panowała nad tym terytorium „od zawsze”, z drugiej zarzucił władzom w Kijowie nazizm, terror wobec własnego narodu oraz prowadzenie polityki zagrażającej bezpieczeństwu Federacji Rosyjskiej. 24 lutego nad ranem Rosjanie zaatakowali. I to aż na siedmiu odcinkach. Szybko się okazało, że część działań zaczepnych miała na celu odwrócenie uwagi od głównych kierunków natarcia. Tymi zaś były południowo-wschodnie tereny Ukrainy oraz stolica państwa – Kijów. Zadaniem pierwszego było oczywiście przejęcie kontroli nad całymi obwodami donieckim i ługańskim, ale także przebicie lądowego korytarza wzdłuż Morza Azowskiego do okupowanego od ośmiu lat Krymu. Celem drugiego było szybkie dotarcie do Kijowa, obalenie obecnych władz i zainstalowanie marionetkowego rządu, prawdopodobnie z Wiktorem Janukowyczem na czele. Wpisywałoby się to w narrację Kremla, który dowodziłby, że doprowadził do stanu zgodnego z prawem, przywracając władzę „nielegalnie” obalonemu w 2014 r. i zmuszonemu do emigracji prezydentowi.

Blitzkrieg nie wypalił

Początkowo wydawało się, że Rosjanie łatwo osiągną założone cele. W szybkim tempie ich wojska, które wkroczyły z terenu Białorusi, przemieściły się w okolice Kijowa i opanowały lotnisko w Hostomlu, które miało stać się przyczółkiem dla sił desantowych i zaopatrzenia dokonywanego przez lotnictwo transportowe. Siły ukraińskie odbiły jednak lotnisko i przejęły nad nim kontrolę. Z kolei piechota zmotoryzowana zaczęła prowadzić wojnę manewrową z użyciem małych, często kilkunastoosobowych oddziałów, bardzo trudnych do namierzenia, a jednocześnie szybko zmieniających pozycje, które dzięki nowoczesnemu uzbrojeniu zaczęły zadawać przeciwnikowi duże straty i niweczyć jego plany operacyjne. Ogromne znaczenie dla morale Ukraińców miała z pewnością również postawa ich prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, który codziennie komunikował się z narodem, zagrzewając do walki i dziękując za heroiczną postawę. Nawet w okresie największego zagrożenia nie opuszczał Kijowa, a gdy rosyjskie portale sugerowały, że ewakuował się z kraju i jest w rumuńskim Braszowie, nagrywał filmiki, w których przemawiał na tle charakterystycznych miejsc ukraińskiej stolicy. Do historii przejdą też jego apele i wystąpienia online w wielu światowych parlamentach, w tym w Kongresie USA, a także bezpośrednie spotkania z europejskimi przywódcami. 

Zaplanowany przez Rosjan blitzkrieg nie wypalił. Główna ofensywa utknęła pod Kijowem, a jedynym przejawem aktywności napastników były nieustanne ostrzały artyleryjskie i rakietowe, w znacznym stopniu skierowane na cele cywilne – osiedla mieszkaniowe, centra handlowe, obiekty infrastruktury komunalnej. Zrozumiawszy, że zamienionego w twierdzę Kijowa nie da się zająć z marszu, Rosjanie zdali się przygotowywać na okrążenie i  oblężenie ukraińskiej stolicy. Nie udało im się jednak zamknąć pierścienia wokół miasta, a na domiar złego zaczęła szwankować logistyka. Szybko dały się we znaki braki w zaopatrzeniu. Skutecznie odciętym od dostaw z zaplecza Rosjanom powoli zaczynało brakować wszystkiego: sprzętu, amunicji, paliwa, żywności. Na dodatek wszędzie spotykali się nieprzyjaznym nastawieniem mieszkańców, których – według oficjalnego stanowiska Moskwy – mieli wyzwalać z rąk nazistów. Zdesperowani rosyjscy żołdacy zaczęli rabować sklepy i prywatne domy. Z obawy o własną, niepewną sytuację terroryzowali ludność podkijowskich miejscowości. Bez skrupułów mordowali wszystkich, których podejrzewali o możliwość stawiania oporu lub przekazywanie informacji ukraińskim wojskom. Próbując wybielać rosnącą z każdym dniem brutalność agresorów Kreml  uruchomił w pełnym zakresie swoją machinę propagandową, nie wahając się sięgać po wręcz absurdalnie brzmiące argumenty. – Nazizm zakorzenił się w ukraińskim narodzie bardziej, niż się tego spodziewaliśmy – komentowała Margarita Simonjan, redaktorka naczelna telewizyjnego kanału Russia Today.

A skoro już mowa o moskiewskiej propagandzie, to niezwykle istotna dla dalszego prowadzenia przez Rosję wojny jest postawa wobec niej społeczeństwa rosyjskiego. Wedle kremlowskich statystyk rosyjską operację na Ukrainie popiera ok. 80 proc. społeczeństwa. Oczywiście nie można wierzyć tamtejszym oficjalnym badaniom opinii publicznej, ale dużo wskazuje, że Rosjanie faktycznie w znacznej mierze stoją po stronie rosyjskiej armii, Putina i jego zbrodniczej działalności. Bez wątpienia ogromna w tym zasługa podporządkowanych Kremlowi mediów, które sieją dezinformację oraz kreują barbarzyńców w rosyjskich mundurach na obrońców pokoju, oswobodzicieli i denazyfikatorów i Bóg wie, kogo jeszcze. Ale trudno sobie wyobrazić, aby w dobie Internetu Rosjanie nie dostrzegali doniesień zagranicznych portali pokazujących prawdziwy obraz wojny na Ukrainie, ogrom zniszczeń i moc cierpienia spowodowanego przez najeźdźców. Nie da się też ukryć faktu śmierci żołnierzy, których w ciągu dwóch miesięcy na Ukrainie zginęło więcej, niż podczas dziesięciu lat wojny w Afganistanie. A przecież Rosjanie, którzy stracili życie, to czyiś synowie, bracia, mężowie… Wydaje się, że rosyjskie społeczeństwo nie tyle popiera wojnę, co stara się wyprzeć ją ze swojej świadomości. Z drugiej strony jest po prostu zastraszone. Wszak za rozpowszechnianie „nieprawdziwych informacji na temat specoperacji”, czyli de facto mówienie prawdy o wojnie, grozi aż 15 lat więzienia.

Mariupol jak Warszawa

Kompletnym fiaskiem Rosjan zakończyła się nie tylko ofensywa kijowska, ale i ich działania na wschodzie Ukrainy. Jedynym dużym miastem, jakie zajęli, okazał się Chersoń. Mimo nieustannego ostrzału nie udało im się zająć ani Charkowa (drugiego co do wielkości miasta Ukrainy), ani ponad 400-tysięcznego Mariupola, będącego kluczowym punktem na trasie Rosja – Krym. To drugie, nieustannie ostrzeliwane przez artylerię, stało się symbolem heroizmu i niezłomności Ukraińców, a jednocześnie obiektem wściekłego ataku agresorów, którzy nie oszczędzili nawet szpitala położniczego. Według lokalnych władz w całym Mariupolu nie ma budynku, który by nie został uszkodzony. Symbolicznie zaczęto porównywać to miasto do doszczętnie spalonej przez Niemców Warszawy końca 1944 roku lub syryjskiego Aleppo,niemal zrównanego z ziemią przez Rosjan w latach 2012-16.

Potężne straty, jakie ponieśli agresorzy w ludziach (według danych strony ukraińskiej zginęło lub zostało rannych ponad 20 tys. rosyjskich żołnierzy)i sprzęcie (prawie 800 czołgów, ponad 2 tys. wozów bojowych, ponad 150 samolotów i tyle samo śmigłowców), uświadomiły władzom na Kremlu, że obrana taktyka nie przynosi efektów oraz zmusiły do przeanalizowania sytuacji i przewartościowania dotychczasowych celów. Eksperci spoza Rosji wskazują się na kilka istotnych elementów niepowodzenia rosyjskiej inwazji. Głównym jest brak jednolitego dowodzenia całą operacją. Kolejny to niedokonanie właściwego rozpoznania przed wkroczeniem na Ukrainę, nieprzygotowanie odpowiednio dużej siły uderzeniowej i niedocenienie możliwości bojowych przeciwnika. Dalej pokutowały efekty wszechobecnego w Rosji bałaganu, złodziejstwa i panującej tam korupcji. Rosyjskie wojsko okazało się niedostatecznie wyszkolone i źle wyposażone, sprzęt wysłużony lub w części niesprawny, szwankowała łączność, a braki paliwa to prawdopodobnie pokłosie pokątnego sprzedawania go przez żołnierzy podczas stacjonowania na białoruskich poligonach. Nawet racje żywnościowe, w które wyposażeni byli rosyjscy żołnierze,  okazały się o kilka lat przeterminowane.

W Moskwie zrobiło się nerwowo. W armii i Federalnej Służbie Bezpieczeństwa posypały się dymisje i rozpoczęły aresztowania. Z przestrzeni publicznej znikł minister obrony Siergiej Szojgu.

Ofiara własnej propagandy

Na przełomie marca i kwietnia br. Rosja ogłosiła wejście operacji w „drugą fazę”, co jednak  przypomina bardziej akcję pod nazwą „ratujmy, co się da”. Chodzi o ratowanie resztek legendy o niezwyciężonej armii rosyjskiej. Wojska agresora rozpoczęły wycofywanie się spod Kijowa i przegrupowywanie w kierunku na wschód, w celu przypuszczenia ataku na Donbas i rejon Morza Azowskiego. Coraz częściej zaczęła w eterze padać magiczna data 9 maja. Wiele wskazuje na to, że Putin padł ofiarą własnej propagandy i nawiązywania do sowieckiej tradycji Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, zdobycia Berlina oraz pokonania hitlerowskich Niemiec. Ów dzień od zakończenia II wojny światowej w Europie obchodzony jest w Rosji (wcześniej w ZSRR) jako dzień zwycięstwa. Jest to jedno z największych świąt i okazja do wielkiej parady wojskowej w stolicy kraju (tylko w roku 1945 moskiewska defilada odbyła się 24 czerwca). Trudno zatem wyobrazić sobie dziś tegoroczną paradę zwycięstwa w stolicy kraju, który nie dość, że prowadzi wojnę, to jeszcze nie osiąga w niej żadnych sukcesów.   

Tymczasem wkraczający do odbitych z rąk okupantów miejscowości ukraińscy żołnierze zastali przerażające widoki. Zniszczona doszczętnie zabudowa mieszkalna i gospodarcza oraz infrastruktura komunalna, setki, jeśli nie tysiące pomordowanych cywilów, w tym kobiet i dzieci,  to widok,jaki pozostawili po sobie rosyjscy barbarzyńcy. Obrazy, które pokazano światu z Buczy, Irpienia i Borodianki, nie pozostawiały wątpliwości, że Rosja dopuściła się zbrodni wojennych. Nawet kremlowska propaganda zaczęła się gubić w swoim przekazie, raz twierdząc, że to medialna ustawka z udziałem udających trupy statystów, by za chwilę podać, że zabici mieszkańcy Buczy to efekt zemsty ukraińskiej armii i policji na cywilach za ich rzekomą współpracę z Rosjanami.

Z 18 na 19 kwietnia br. ruszyła ofensywa wojsk rosyjskich w Donbasie. Wojskowi eksperci są zgodni, że Rosjanie postanowili unikać błędów, jakie popełnili podczas dotychczasowych poczynań na Ukrainie. Skupili się zatem tylko na jednym kierunku działań – południowo-wschodnim i oddali dowództwo w ręce jednego generała – Aleksandra Dwornikowa. Wyraża się przy tym obawę, że nowy głównodowodzący zechce skorzystać ze swoich niechlubnych doświadczeń z Syrii, gdzie kierowane przez niego wojska dokonywały nalotów i artyleryjskich ataków na tamtejsze miasta, w tym z użyciem broni zakazanej międzynarodowymi konwencjami, w ogóle nie licząc się z ofiarami wśród ludności cywilnej.

Na szczęście analitycy wskazują też na znaczne osłabienie zdolności bojowej armii rosyjskiej, która nie tylko nie ma szans na szybkie zgromadzenie potencjału niezbędnego do osiągnięcia przewagi militarnej pozwalającej na skuteczne przeprowadzenie inwazji na Donbas, ale nawet na odbudowanie frontowego potencjału z 24 lutego br. Na dodatek Ukraina jest sukcesywnie dozbrajana przez swoich sojuszników. Sam prezydent USA Joe Biden w przededniu rozpoczęcia nowej rosyjskiej operacji zadeklarował dostarczenie przez jego kraj broni o wartości 800 mln dolarów. Pozostaje jedynie pytanie, czy dotrze ona do żołnierzy walczących na wschodzie i czy siły ukraińskie z centrum i zachodu kraju zdołają się przegrupować, aby dotrzeć na odsiecz wykrwawiającym się żołnierzom pułku „Azow”.

Geopolityczny sworzeń Europy

Tak czy inaczej mało prawdopodobne wydaje się, aby Rosja w ciągu dwóch tygodni opanowała całą południową i wschodnią rubież Ukrainy – od Charkowa po Odessę. Najprawdopodobniej zadowoli się jakimiś drobnymi zdobyczami terytorialnymi, a przede wszystkim będzie chciała zająć Mariupol – symbol ukraińskiego oporu. Wtedy prawdopodobnie pojawi się sygnał do wznowienia negocjacji pokojowych, a może nawet do zawieszenia broni czy zamrożenia konfliktu.

Choć nie będzie to oznaczało końca wojny, już dziś można śmiało powiedzieć, że Ukraińcy nie przelali swojej krwi na darmo, a świat naprawdę wiele im zawdzięcza. Parafrazując cytat z encykliki Jana Pawła II Sollici tudo rei socialis można rzec, iż ich ofiara z pewnością przyniesie owoce.Przede wszystkim odsłonili prawdziwe oblicze Rosji, którą do tej pory wiele krajów traktowało jak zwykłego partnera politycznego i gospodarczego. Podkreśla się też, że Ukraina sprawiła, iż Putin swoją wojną osiągnął efekt odwrotny od zamierzonego. Zamiast podzielić, zjednoczył naród ukraiński silniej niż kiedykolwiek. Zamiast rozbić jedność UE, skonsolidował ją i postawił przeciwko sobie niemal wszystkie kraje europejskie, a nawet Kanadę, Japonię czy Australię. Zmusił też Europę do pilnego wdrożenia planu uniezależnienia się od dostaw rosyjskich surowców – głównie gazu, ropy naftowej i węgla. Dzięki rosyjskiej agresji na Ukrainę mocno wzrosła aktywność prezydenta Joe Bidena, a światowe przywództwo Stanów Zjednoczonych i ich polityczny prestiż, nadszarpnięte mocno w skutek chaotycznej ewakuacji z Afganistanu, która miała miejsce zaledwie pół roku wcześniej, zostały trwale odbudowane. Wreszcie zamiast głoszonego „powstrzymania ekspansji NATO na wschód”, Putin usłyszał jasną deklarację Szwecji i Finlandii o woli szybkiego wstąpienia tych państw w skład Sojuszu. Rosyjska agresja stała się też wyraźnym sygnałem dla krajów członkowskich NATO, aby zwiększyć wydatki na zbrojenia (Polska podniosła ten poziom do 3 proc. PKB) oraz by wzmocnić siły na wschodniej flance Sojuszu, lokując tam większą liczbę żołnierzy i więcej sprzętu wojskowego.Co prawda Ukraińcy bezlitośnie obnażyli wszystkie słabości „drugiej armii świata”, ale nie powinno to uśpić czujności NATO. Rosjanie zapewne wyciągną wnioski z surowej lekcji, jaką dostali na Ukrainie i w najbliższych latach zreorganizują swoją armię i ją zmodernizują.

Odpór, jaki nasi wschodni sąsiedzi dali agresorom, potwierdza teorię prof. Zbigniewa Brzezińskiego, który nazwał Ukrainę „geopolitycznym sworzniem Europy”. Dziś dobitnie się przekonujemy, iż jest ona główną zaporą chroniąca Stary Kontynent przez rosyjskim imperializmem.

Radosław Gajda - bezpartyjny woj łódzkie.

                                                                                                             

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Marek Czarnecki - niezalogowany 2022-04-22 12:19:23

    Świetny artykuł o potwornej wojnie tak blisko Polski. Zabrakło mi w nim tylko odpowiedzi na tezę zawartą w tytule ,,Ta ofiara przyniesie owoce”.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Karol - niezalogowany 2022-04-23 10:21:11

    Bardzo dobrze napisane.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do