R. Gajda: Niebiezpieczny precedens

MWS
30/04/2021 06:48

Niebezpieczny precedens

Reklama

Jakże zatroskaną minę musiał mieć sędzia Igor Tuleya, gdy dowiedział się, że Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego nie wyraziła zgodę na doprowadzenie go na przesłuchanie do prokuratury. A przecież stał przed gmachem SN i niczym Wernyhora wieszczył, iż orzeczenie nieuznawanej przez niego Izby to tylko formalność, zaś jej decyzja jest z góry przesądzona.

Gary Cooper kontra Andriej Wyszynski

Zapewne sędzia Tuleya oczyma wyobraźni widział już te tłumy dziennikarzy, dziesiątki telewizyjnych kamer i błyskające flesze, gdy będzie zakuwany w kajdanki i prowadzony do radiowozu. Już czuł przekaz, jaki pójdzie na cały świat – narodowo-katolicka dyktatura w środku Europy kontra on, jedyny sprawiedliwy, niczym Gary Cooper w filmie „W samo południe”. Wszak nie na darmo utyskiwał, że gdy on godzinami wystaje przez Sądem Najwyższym w oczekiwaniu werdyktu (a kwiecień w tym roku mamy wyjątkowo chłodny), Unia Europejska nawet nie kiwa palcem, by go bronić.

Już pewnie śnił, jak potem, po wyjściu z prokuratury czekają go wywiady, kwiaty, autografy… Miało być tak pięknie, efektownie. Nawet Aleksiej Nawalny z rozpaczy, że już nie przyciąga uwagi świata, przerwałby głodówkę i sięgnął po kanapkę z kawiorem, aby coś przekąsić.  Nawet ceremonia rozdania Oskarów straciłaby na oglądalności i Harrison Ford musiałby zrobić szpagat, aby odbić kilka punktów u Nielsena. Tym bardziej, że wyczekiwane orzeczenie Izby Dyscyplinarnej o zgodzie na doprowadzenie Tulei przed oblicze prokuratora poprzedziła medialna lustracja przewodniczącego składu orzekającego Adama Rocha, którego przestawiono jako wyjątkowo bezdusznego byłego prokuratora, przy którym Andriej Wyszynski był niczym miś przytulanka. A tu taki pech! Już miano wbijać gwóźdź do trumny z polską demokracją, a cały pogrzeb na nic.               

I wilk syty, i Menczester sity

No dobrze, było trochę sarkastycznie, ale teraz już całkiem poważnie. Orzeczenie Izby Dyscyplinarnej skrojone zostało tak, aby -jak to mawiają - i wilk był syty, i Menczester sity. Z jednej strony społeczne napięcie zostało rozładowane, a z drugiej potencjalny kandydat na antypisowskie ołtarze zgrabnie pozbawiony szykowanej mu roli męczennika. Tyle że nie o politykę tu powinno iść, a o prawo – jego przestrzeganie i stosowanie. Spójrzmy zatem do uzasadnienia. Sąd dyscyplinarny rozpoznając wniosek o wyrażenie zgody na zatrzymanie sędziego może się ograniczyć tylko do zbadania istnienia warunków formalnych – stwierdziła Izba, - zaś Sąd Najwyższy ma obowiązek zbadać, czy zatrzymanie sędziego byłoby adekwatne do zaistniałej sytuacji procesowej. Sędziowie IDSN wytrącili przy okazji oręż zwolennikom Tulei, którzy wskazywali, że ta sama Izba Dyscyplinarna kilka tygodni wcześniej uchyliła mu immunitet, konstatując: Wcześniejsze uchylenie immunitetu, choć prawomocne, nie jest rozstrzygające przy decydowaniu o zgodzie na zatrzymanie.I trzeba przyznać, że jest w tym logika. Po pierwsze, stosowane środki powinny być adekwatne do zarzucanego przestępstwa (w tym przypadku li tylko występku). Po drugie,  po uchyleniu Tulei immunitetu można było domniemywać, że stawi się on karnie na każde wezwanie prokuratury. Tyle że on je konsekwentnie ignorował. I tu już zaczynamy mówić o precedensie. I to takim, który może w przyszłości otworzyć puszkę Pandory.                

Bałagan w Sali Kolumnowej

Przypomnijmy zatem, za co sędzia Tuleya miałby być pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Cofnijmy się do 16 grudnia 2016 r., kiedy to wskutek okupowania przez opozycję mównicy na głównej sali obrad (plenarnej) Sejmu zaimprowizowano posiedzenie w Sali Kolumnowej. Posiedzenie istotne, bo dotyczące przyjęcia budżetu państwa na rok następny. Bałagan zrobił się wówczas niemały, bowiem w niedostosowanej do tak dużej liczby wybrańców narodu sali było po prostu ciasno. Posłowie opozycji skarżyli się na utrudnianie im wejścia na salę obrad i na blokowanie możliwości składania wniosków, a nawet zabrania głosu w dyskusji. Padły zarzuty o nadużycie uprawnień przez Marszałka Sejmu, o uniemożliwianie wykonywania mandatu poselskiego i w efekcie poszło zawiadomienie do prokuratury. Ta uznała w dwóch kolejnych instancjach, iż  przeniesienie obrad z Sali Plenarnej do Sali Kolumnowej było zgodne z prawem i konieczne do zapewnienia sprawnej pracy Sejmu. Przedstawiciele wszystkich sejmowych stronnictw i niezrzeszeni mieli pełną swobodę udziału w tych obradach. I dwukrotnie nie dopatrzyła się popełnienia jakiegokolwiek przestępstwa. W uzasadnieniu stwierdzono m.in., że  w trakcie dyskusji liczni posłowie wygłaszali na sejmowej mównicy oświadczenia niezwiązane z omawianym tematem. Prowokowali okrzyki z sali, które zakłócały pracę Sejmu, godziły w jego powagę i uniemożliwiały głosowanie nad projektem ustawy budżetowej. Działania te stanowiły – o czym wielokrotnie przypominał Marszałek - nie tylko obstrukcję obrad, ale i złamanie Regulaminu Sejmu.

Jawne czy nie?

Zażalenie na postanowienie Prokuratury Krajowej trafiło do Sądu Okręgowego w Warszawie (bo tak stanowi Kodeks postępowania karnego), a posiedzeniu, na którym je rozpatrywano w grudniu 2017 r., przewodniczył sędzia Igor Tuleya. Zażalenie zostało uznane za zasadne, a sprawę zwrócono do prokuratury. Tyle że ustne uzasadnienie tej decyzji zostało przedstawione w obecności mediów, które szybko zaczęły je cytować. Co to oznacza? Tu sięgamy do Kodeksu karnego, który w art. 241 §1 stanowi: Kto bez zezwolenia rozpowszechnia publicznie wiadomości z postępowania przygotowawczego, zanim zostały ujawnione w postępowaniu sądowym, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Bez wątpienia mieliśmy tu do czynienia z niezakończonym jeszcze postępowaniem przygotowawczym. Argumenty, jakie wówczas padały, że obecny na posiedzeniu sądu prokurator nie zgłosił wniosku o wyłączenie jawności, są chybione, gdyż nie musiał tego robić. To sędzia przedstawiający uzasadnienie powinien poprosić prokuratora o zgodę na ujawnienie mediom, a co za tym idzie, opinii publicznej, wiadomości z postępowania, zaś nic nie wiadomo, by taką prośbę doń skierował. Czy to jednak wystarczający powód, aby później chcieć postawić sędziemu Tulei zarzuty karne? Mocno wątpliwe. Przecież prokuratorskie postępowanie dotyczyło obrad Sejmu, które są jawne, a zachowanie tak Marszałka, jaki i poszczególnych posłów owego grudniowego dnia media relacjonowały i komentowały na wszystkie możliwe sposoby. Podobne wątpliwości wyraziła też Izba Dyscyplinarna SN wskazując, iż brak precyzyjnego, weryfikowalnego określenia przedmiotu zarzucanego sędziemu czynu w istocie uniemożliwia choćby uprawdopodobnienie tego, czy rzeczywiście doszło do rozpowszechnienia konkretnych wiadomości. Innymi słowy, prokuratura chcąca postawić sędziemu Tulei zarzut naruszenia art. 241 § 1 KK, nie ustaliła dostatecznie, czy to, co powiedział on w obecności mediów, faktycznie ujawniało tajemnicę postępowania, czy też stanowiło informacje powszechnie znane.

Zły przykład

Celebryckie inklinacje sędziego Tulei znane są nie od dziś. Ostatnimi czasy wielokrotnie gościł on w różnych stacjach radiowych i telewizyjnych, chętnie też wypowiadał się dla prasy. Trudno zatem się dziwić, że nie oparł się pokusie wystąpienia przed kamerami rozstrzygając co do losów zaskarżonego postanowienia prokuratury o umorzeniu postępowania w sprawie sejmowych wydarzeń z grudnia 2016 r.. Tyle że jako legalista powinien stosować się do przepisów prawa, a nie stawiać się ponad nimi. I nie idzie tylko wpuszczenie mediów na salę obrad bez zgody przedstawicieli prokuratury, ale o jego późniejszą postawę. O ile publiczne kwestionowanie legalności Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego można jeszcze zrozumieć jako głos w dyskusji na temat jakości polskiego ustawodawstwa, o tyle nieuznawanie jej orzeczeń czy ostentacyjne lekceważenie wezwań prokuratury już nie.  Pan sędzia mógłby przecież odmówić składania wyjaśnień nie przyznać się do stawianych zarzutów, a nawet ostro je skrytykować, a potem spokojnie oczekiwać oczyszczenia z nich przed sądem, gdyż – teraz ja zabawię się w Wernyhorę – zapewne tak cała sprawa by się skończyła. Mógłby też przedstawić swoje argumenty, a wówczas być może prokuratorzy podzielili by jego zdanie i odstąpili od przedstawienia zarzutów, nie dopatrując się znamion przestępstwa. Ale jako prawnik, a tym bardziej jako sędzia, nie powinien podważać autorytetu prokuratury, obnażając w tym przypadku – niestety przy pomocy Izby Dyscyplinarnej SN – jej procesową bezsilność.Przyczynił się bowiem w ten sposób do stworzenia niebezpiecznego precedensu. Dał bardzo zły przykład działania, z którego – obym się mylił – mogą zacząć czerpać nawet pospolici przestępcy, robiąc z siebie ofiary pisowskiego reżimu ciemiężone przez okrutnych ludzi Ziobry. A jeśli jeszcze społeczeństwo zacznie wierzyć, że mamy do czynienia nie ze służbami mającymi zapewnić prządek publiczny, lecz z prześladującymi je politycznie organami ścigania, znajdziemy się na prostej drodze do anarchii. A wtedy przyjdzie nam zaryglować się w domu i nigdzie nie wychodzić.

Zacząłem żartobliwie, to i tak skończę. Niestawianie się w prokuraturze przez Władysław Frasyniuka po zajściach podczas miesięcznicy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu, a w efekcie zatrzymanie i doprowadzenie go na przesłuchanie, miało dać mu celebrycką sławę obrońcy wolności, gnębionego przez pisowskich siepaczy. W rzeczywistości stało się jednak przedmiotem drwin i docinków. Być może zatem największym „prezentem”, jaki Izba Dyscyplinarna SN sprawiła swoją decyzją sędziemu Tulei, jest ochronienie go przed zostaniem bohaterem niewybrednych żartów i złośliwych memów. Bo chyba nie takiej sławy oczekuje.

P.S. Fanów Manchesteru City przepraszam za wykorzystanie zniekształconej nazwy ich klubu, ale kibicuję Liverpoolowi.

                                                                                                                                             Radosław Gajda - bezpartyjny woj. łódzkie.

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Adam Zieliński - niezalogowany 2021-04-30 09:02:55

    Nie podkręcajmy lokalnie nienawiści ludzi do zwolenników innej partii. Już przypomina to ustawki kiboli a może być gorzej.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Prawdziwy bezpartyjny - niezalogowany 2021-04-30 15:50:35

    Wygląda na to, że Pan Gajda, który 16 grudnia 2016 r. był aktywnym działaczem PIS-u nie oglądał na żywo transmisji z posiedzenia Sejmu, a tylko skróty i komentarze w TVP. Wystarczy sięgnąć do internetu i odświeżyć sobie trochę pamięć. Posłowie opozycji jak i dziennikarze mieli blokowany wstęp do sali kolumnowe. Np. tu: https://www.youtube.com/watch?v=Nb9ZTzO5OL4 I pomyśleć, że cały ten bałagan powstał tylko dlatego, że marszałek oburzył się na słowa: "Panie marszałku kochany. Muzyka łagodzi obyczaje. Dlatego Warszawa jest..." Widocznie marszałek śpieszył się na samolot. Może na świąteczne zakupy. A Pan Gajda, cóż. Chciałby być postrzegany jako bezpartyjny, a mentalność dalej PIS-owska.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do