
Samorządowcy mają umiejętności potrzebne w Sejmie i Senacie
Z Dariuszem Kacprzakiem z Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej, zastępcą
burmistrza Pragi Północ w Warszawie rozmawia Łukasz Perzyna. Konwencja Bezpartyjnych Samorządowców już dziś w Szeligach pod Warszawą o godz. 12:00.
- Bezpartyjni i Samorządowcy rzucają wyzwanie politykom z partii, przygotowując się do
wystawienia własnych kandydatów do Sejmu i Senatu. Jak przebiegają wasze prace nad
tym zamierzeniem?
- Trwają prace programowe a niebawem wyborcy poznają nazwiska liderów naszych list. 15
lipca w podwarszawskich Szeligach, gdzie już raz niedawno się spotkaliśmy, pokazując ilu nas
jest i jak merytoryczne mogą być wystąpienia działaczy i ekspertów spoza partii - odbędzie się
nasza konwencja. Rzeczywiście sprzeciwiamy się liderom dużych partii politycznych,
próbujących narzucać Polakom wyłącznie ich własną a nie powszechną wizję życia
publicznego. Chcemy bronić samorządu. Nie tylko pod względem finansowym ale co do
swobody podejmowania decyzji. Mamy umiejętności, przydatne i potrzebne w Sejmie.
Podejmujemy tę rywalizację nie dla własnych ambicji, ale po to, by można było lepiej rządzić
krajem.
- Jak dziś najkrócej scharakteryzować waszą, samorządową ofertę?
- Na prezentację konkretnych rozwiązań przyjdzie czas, wiele z nich wciąż jest
wypracowywanych. Istotny pozostaje dla nas kierunek myślenia, jakie nas łączy. Normalny kraj,
normalna Polska - to dla nas nie żadne slogany tylko punkt dojścia. I kierunek często już
sprawdzony w tysiącach polskich "Małych Ojczyzn", którymi nie zarządzają partyjni nominaci,
tylko niezależni włodarze, wybrani przez mieszkańców i ich uznający za jedynego zwierzchnika.
- Co znaczy dzisiaj normalna Polska, o której Pan wspomniał?
- Zależy nam na tym, żeby wprowadzić takie mechanizmy, dotyczące przedsiębiorczości,
edukacji czy zdrowia, które ułatwiają życie mieszkańcom, pozytywnie sprawdzone w "Małych
Ojczyznach" właśnie. Twórcy tych rozwiązań są w stanie przenieść je na arenę ogólnopolską.
Tak naprawdę przecież o proste sprawy chodzi: ułatwiać życie Polakom, żeby mieli mniej trosk
a więcej pieniędzy. Tych do zainwestowania i żeby coś im zostało, żeby odłożyć. Partie wiele
kwestii niepotrzebnie komplikują zamiast rozwiązywać problemy. Ich śladem podążać nie
zamierzamy.
- Jak rozumiem, skoro wspominacie o obronie samorządu, w kampanii zamierzacie
wskazywać, że obecna władza nie jest polskiej samorządności życzliwa?
- PiS zmierza do centralizacji. Pielęgnuje pewną anachroniczną w nowoczesnym świecie wersję kontaktów między władzą administracyjną a samorządową.
- Jaka to wizja?
- Odbierać czeki, które załatwił zaprzyjaźniony poseł, więc trzeba podziękować i jeszcze raz
zagłosować na niego... Nie o to chodzi, żeby w pas się kłaniać, za środki, które powinny się
znaleźć w lokalnym budżecie, bo one są potrzebne mieszkańcom a nie tylko radnym. PiS
zapomina, że popularność, jaką w badaniach opinii publicznej cieszy się najbliższa
mieszkańcom władza lokalna dwukrotnie przewyższa oceny, wystawiane posłom czy
senatorom. Również z tego powodu podejmujemy ryzyko wejścia do krajowej polityki. Zacząłem od tego, że idziemy do niej, żeby samorządu bronić. A samorząd, wedle Konstytucji, tworzą wszyscy mieszkańcy. Niestety nie tylko rządzący, ale najsilniejsza partia opozycji również, pojmują samorząd jako polityczną sprawę. To wspólna przywara polityków z Wiejskiej. Zwykle tam, gdzie polityka wkracza do samorządu, zaczyna dziać się źle. Tam, gdzie PiS rządzi na szczeblu lokalnym, korzysta z centralnego pisowskiego rozdawnictwa. Z kolei w Warszawie rządzi Platforma Obywatelska. I burmistrzowie w dzielnicach, tam gdzie tylko PO ma większość, wywodzą się z jej aparatu. Dzieli się samorządowców na swoich i obcych. My tego nie robimy.
- Czy długo dojrzewała decyzja, że parlament to zbyt poważna sprawa, żeby zostawić go
zawodowym politykom na wyłączność?
- Kolejne obietnice składane samorządom okazały się zawodne. Widać to było przy okazji
pandemii, przerzucania jej kosztów na władzę lokalną, potem Polskiego Ładu i niekorzystnych
dla nas zmian w podatkach. Włodarze bezskutecznie upominają się o swobodę decyzji, nie
tylko finansowych. My ich w tym wesprzemy. Im niższy szczebel, na jakim decyzje zapadają,
tym bliżej ludzi. Ale nie ma co liczyć, że te złe mechanizmy parlament zmieni sam z siebie. Stąd bierze się nasza determinacja, żeby w ich naprawie uczestniczyć. Pilnować, patrzeć na ręce. I dlatego trzeba w parlamencie się znaleźć.
- Dosadnie to ujmę: żeby samorządowcy nie musieli żebrać? O to, co im się należy?
- Powiem to nieco inaczej. O to, co niezbędne dla rozwoju ich lokalnych Małych Ojczyzn.
Samorządy pazerne nie są. Podam przykład działań, wart upowszechniania w całej Polsce. W
Lubinie, gdzie prezydentem jest lider Federacji Bezpartyjni i Samorządowcy Robert Raczyński
wprowadzono bezpłatną komunikację miejską. Także w innych miastach Dolnego Śląska. I w
wielkopolskim Kaliszu.
- Po co, żeby samorząd za dobrodzieja uchodził?
- Nie w tym rzecz. Bezpłatna komunikacja sprzyja mobilności ludzi. Kpi pan sobie trochę, więc
niech pan postawi się w sytuacji człowieka, który właśnie szuka pracy. I żeby ją znaleźć, musi
czasem objechać całe miasto. Jeśli go nie powstrzyma świadomość, że na bilet nie ma, a
wypisanie kary za jazdę bez niego przez kontrolera oznacza dług, który nie wiadomo kiedy uda
się spłacić. Naprawdę nie rozmawiamy o abstrakcyjnych rozwiązaniach, w jakich gustują
politycy partyjni. Tylko o konkretnych problemach ludzi, którym staramy się życie ułatwiać.
Bezpłatna komunikacja miejska sprawia też, że ludzie mniej korzystają z samochodów. I
czystsze jest wtedy powietrze. A wszystko bez restrykcji, propagowanych dziś przez
upartyjnione władze Warszawy. Najłatwiej wszędzie postawić ograniczenia do 30 km na godz i patrzeć potem, jak kierowcy stoją w korkach. Protestowaliśmy przeciw takiej nakazowo-
rozdzielczej polityce. Mazowiecka Wspólnota Samorządowa zażądała referendum wśród warszawiaków w tej sprawie. Jak rozumiem Warszawy na bezpłatny transport nie stać, jak w miastach dolnośląskich, teraz ja pozwalam sobie zażartować. To oczywiste, że tam transport
pozostaje bezpłatny ale nie darmowy: bo przecież kosztują i tabor i płaca kierowcy czy stróża,
co zajezdni po nocy pilnuje. Płaci za to samorząd, w interesie mieszkańców, zapewniając im
swobodę ruchów po prostu, co można też bardziej nowocześnie nazwać mobilnością. Na
Dolnym Śląsku, gdzie Bezpartyjni Samorządowcy współrządzą województwem, z podobnych
względów inwestuje się w kolej. Bez trudu wskażę też inne domeny, na których samorząd
zwyczajnie zna się lepiej od władzy centralnej. Dobre podejście do spraw edukacji wyróżnia
właśnie władzę lokalną. To ona organizuje szkolenia dla nauczycieli, nie tracąc czasu - jak
ministerstwo - na wikłanie się w ideologiczne spory. Nauczyciele, dyrektorzy dobrych szkół
znajdą się na naszych listach wyborczych.
- Jednak media uwagę skupiają jeśli nie na dwóch głównych stronach politycznego
konfliktu, to na siłach obecnych w parlamencie? Jak w tej sytuacji się przebić z
ciekawymi nawet pomysłami i projektami?
- Nie obrażać się. Nie wolno postrzegać mediów jak siły nam nieprzyjaznej. Pozostają
podzielone. TVP stała się dystrybutorem przekazu PiS, TVN zaś opozycji. Jednak Polsat,
"Rzeczpospolita", "SuperExpress" dostrzegają też tych niezależnych na politycznej scenie, czasem o nich powiadamiają, a nie tylko nadmieniają. Warto dostrzegać mniejsze media, które
stają się w trudnych czasach kotwicą dla demokracji. Gazety bezpłatne, portale informacyjne w
sieci, w tym regionalne i lokalne.
- Jak rozumiem, do Sejmu i Senatu nie zmierza jednak związek zawodowy pracowników
samorządowych?
- Oczywiście, że nie. Wśród naszych kandydatów znajdą się rozpoznawalni od wielu kadencji
dobrzy gospodarze Małych Ojczyzn, co oczywiste, bo lokalni włodarze dali impuls naszemu
ruchowi społecznemu. Ale wśród osób przez nas wskazanych do Sejmu i Senatu będą również
przedsiębiorcy, działacze organizacji pozarządowych, także ludzie młodzi i gotowi zmieniać
Polskę na lepsze, jak niedawno brzmiało nasze hasło wyborcze, kiedy oni jeszcze nie mogli
głosować. Format bezpartyjności pozostaje szeroki i atrakcyjny, wiadomo, jak wielu Polakom
przeszkadza zdominowanie życia publicznego przez partie polityczne. Do 2 proc Polaków do
nich należy. Pozostali mają prawo nie być dyskryminowani.
- Jaki by Pan przekaz teraz do nich skierował, kiedy jeszcze oficjalnie nawet terminu
wyborów nie znamy?
- Wyborcom powiem, żeby się nie martwili, że głosują na mniejsze ugrupowanie. Bo jeśli na nie
zagłosuje ich wielu, te proporcje w oczywisty sposób się zmienią. Na szczęście to nie sondaże
ani media decydują, kto znajdzie się w parlamencie. Tylko Państwa głosy... Wszystkie te wielkie z budżetem tylko, z naszych zresztą podatków pochodzącym, a nie wizją Polski - partie zdążyły już nas wiele razy zawieść. Dajmy więc szansę nowym ludziom.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie