R.Gajda: Dlaczego nie wierzę Małej Emi?

30/09/2022 05:24

24 września br. Superwizjer TVN24 wyemitował półgodzinny reportaż zatytułowany „Spowiedź Małej Emi. Kulisy afery hejterskiej”. Materiał zrealizowano w konwencji znanej już z tzw. „wyznań skruszonych gangsterów”, którzy rzekomo postanowili odkupić swoje winy, zerwać z dotychczasowym życiem i odtąd wieść żywot uczciwych obywateli. Przepraszam za szczerość, ale tak jak nie ufam „nawróconym” gangsterom, tak samo nie wierzę w autentyczną skruchę Emilii Szmydt, głównej bohaterki internetowych ataków na czołowych sędziów przeciwnych firmowanej przez Zbigniewa Ziobrę reformie sądownictwa.

Reklama

Świadek czy podejrzana?

O „aferze hejterskiej” w Ministerstwie Sprawiedliwości napisano w mediach już tyle, że ograniczę się do krótkiego przypomnienia.Dotyczyła ona szkalowania (z wykorzystaniem informacji z życia prywatnego) w 2018 r. sędziów związanych ze stowarzyszeniem „Iustitia”, głownie w mediach społecznościowych. Czołową postacią tego przedsięwzięcia była internautka ukrywająca się pod nickiem „Mała Emi”, a dostarczycielami informacji dla niej mieli być sędziowie i urzędnicy resortu sprawiedliwości zrzeszeni w internetowej grupie „Kasta” (później „Antykasta”), w tym ówczesny wiceminister Łukasz Piebiak. Po tym, jak aferę ujawniły w sierpniu 2019 r. portale Onet i Oko.press, Piebiaka zdymisjonowano. Dymisja nie zakończyła jednak sprawy, gdyż zarząd „Iustitii” złożył parę miesięcy później zawiadomienie do prokuratury. I choć ta do tej pory prowadzi postępowanie w mało zawrotnym tempie, to zdecydowanie na wyrost stawiane są zarzuty – powtarzane kilkakrotnie zarówno w reportażu Superwizjera, jaki i w dyskusji po jego emisji w studiu TVN24, - sugerujące, iż próbuje zamieść aferę pod dywan, gdyż do tej pory nie przesłuchała jeszcze pani Emilii. Tymczasem wynika to z zasad postępowania karnego. Zebrawszy materiał dowodowy (a w sprawie przesłuchano już ponoć kilkadziesiąt osób) prokurator prowadzący postępowanie będzie wiedział, w jakim charakterze „zaprosić”  Małą Emi– podejrzanego czy świadka. W przypadku gdyby wcześniej została przesłuchana jako świadek, to ewentualnie nabywając status podejrzanej, zmieniłaby się jej rola procesowa, a poprzednie zeznania uznane zostałyby za niebyłe i nie odgrywałyby żadnej roli w toczącym się postępowaniu. Zatem praktyka przesłuchania na samym końcu osoby, wobec której zachodzi duże prawdopodobieństwo, iż może być sprawcą czynu zabronionego, nie jest w prokuraturach ani niczym nowym, ani niczym nadzwyczajnym.

Artykuł 212

Przyznam, że jestem gorącym orędownikiem wolności słowa, a tym samym jestem przeciwny wsadzaniu do więzienia za wypowiadane słowa bądź wypisywane teksty (z wyjątkiem gróźb karalnych lub wywołujących realne, negatywne następstwa, np. szkody na zdrowiu, a także w przypadku słownych ataków skierowanych wobec osób nieletnich). Uśmiech politowania wywołują u mnie histeryczne wrzaski polityków skamlących: „Wylała się na mnie fala hejtu!”, po tym, jak znaleźli się w ogniu krytyki. Tym bardziej, że zazwyczaj są to ci sami politycy, którzy przeciwników atakują bez pardonu i nie przebierając w słowach. Jestem zdecydowanym zwolennikiem rozwiązań amerykańskich, gdzie tego typu spory pozostawia się do rozstrzygnięcia sądom cywilnym. Jednakże w większości krajów Europy, w tym w Polsce, ów tak zwany „hejt” podlega penalizacji. Przy czym często bywają tu równi i równiejsi. Wskazać można choćby Francję i szczególną ochronę tamtejszej prasy, która może bezkarnie przekraczać dopuszczalne granice krytyki, publikując materiały, które gdzie indziej uznano by za wyczerpujące definicję znieważania lub poniżania ich adresatów.

Nad Wisłą mamy osławiony artykuł 212 kodeksu karnego, który za pomówienie innej osoby, grupy osób, instytucji, osoby prawnej lub jednostki organizacyjnej niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, przewiduje karę ograniczenia wolności, a gdy czyn ten dokonany jest za pośrednictwem środków masowego komunikowania (jak w przypadku Małej Emi), nawet do roku więzienia.„Osławiony”, ponieważ wielokrotnie poddawano w wątpliwość zasadność utrzymywania go w polskim prawodawstwie. Przez przeciwników nazywany bywa „artykułem stanu wojennego”, bowiem po 1981 r. chętnie sięgano po ten przepis, oskarżając dysydentów o tzw. „rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji”.

Sygnaliści?

Nie ulega wątpliwości, że angażowanie się sędziów czy wysokich urzędników państwowych w tego typu przedsięwzięcia jest ze wszech miar godne potępienia, gdyż w najwyższym stopniu podważa zaufanie do sądów i organów administracji państwa, dlatego wszyscy uczestnicy tego procederu powinni ponieść karę. Dotyczy to również kolejnych „skruszonych” członków „Kasty/Antykasty” - sędziów Tomasza Szmydta, byłego męża Małej Emi, oraz Arkadiusza Cichockiego, również swego czasu blisko z nią związanego. Nie przekonują mnie ckliwe wyznania w stylu: „By mieć czyste sumienie, muszę powiedzieć, co widziałem i w czym uczestniczyłem” czy „Boję się tego, co tzw. dobra zmiana może na mój temat wymyślić, żeby mnie zdyskredytować. A ja chcę normalnie żyć”. Zwłaszcza, jeśli wypowiedzi takie, zaserwowane portalowi Onet, pojawiają się prawie rok po tym, jak już mleko się wylało.

W większości mediów, które komentowały „posypywanie głowy popiołem” przez obu panów sędziów, a także „spowiedź” Małej Emi, zadziwia pobłażliwość, czy wręcz współczucie dla tej trójki bohaterów „afery hejterskiej”. Zwłaszcza określanie ich mianem „sygnalistów”, czyli terminem z nieuchwalonej jeszcze ustawy, w dodatku nieadekwatnym do ich faktycznej roli w opisywanej sprawie. Trudno mi uwierzyć, że dziś targają nimi wyłącznie wyrzuty sumienia i kieruje chęć naprawienia wyrządzonych krzywd. Z publicznych wystąpień Małej Emi(już w 2019 roku udzieliła już obszernemu wywiadu dla Oko.press) oraz  przekazu płynącego od obu sędziów wieje przede wszystkim obawą. I to nie strachem przed zemstą „dobrej zmiany”, jak się sugeruje, lecz lękiem przed odpowiedzialnością karną.A jednak medialny mainstream z powodzeniem lansuje teorię o „nawróconych grzesznikach”, wybaczając dawne „przewiny” tym, którzy po dokonaniu wolty o 180 stopni skłonni są dowalić obecnej władzy. Emilia Szmydt przezornie próbuje umniejszać swą rolę w całym procederze:  - Byłam żołnierzem–mówi portalowi Oko.press.- Nie kwestionowałam, nie sprawdzałam, nie weryfikowałam, dostawałam rozkaz i wykonywałam” . I podkreśla, że naczelnym motywem jej działań była chęć pomocy mężowi w karierze. Doprawdy wzruszające…Jednakże natrętnie przypominająca mi się ze starożytności postać Agrypiny, żony Germanika, jakoś nie pozwala uwierzyć w szczerość słów Małej Emi.

 

Radosław Gajda, bezpartyjny, woj. łódzkie

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Marek Czarnecki - niezalogowany 2022-09-30 10:12:40

    Nie znam przypadku, aby ktoś w Polsce został wsadzony do więzienia za wypowiedziane słowa lub zamieszczony tekst. A może ktoś zna?

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Radosław Gajda - niezalogowany 2022-10-12 09:14:51

    Do więzienia może nikt nie poszedł, ale sypią się grzywny (od nieświętej pamięci Urbana i jego wypowiedzi nt. JP II. aż np. ostatnio w sprawie Godek vs Tichy). No i zapada wyrok w procesie karnym, a zatem mamy do czynienia z osobą skazaną, którą - nie bez złośliwości - można nazywać przestępcą.

    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do