
Takie zdanie powtórzyła kilkakrotnie pani Henryka Wylot – mieszkanka Sochaczewa w czasie długiej rozmowy ze mną, w której opisywała niezwykle ciekawą historię własnego życia. Życia, które poprzez okrutną zawieruchę wojenną, było wyjątkowo dramatyczne, skomplikowane.
Pani Henryka Wylot ( z domu Laudin) urodziła się w 1935 roku w miejscowości Plewki koło Olecka w rodzinie niemieckiej. Rodzice byli właścicielami 250 morgowego gospodarstwa rolnego. Była jedynaczką. Z chwilą wybuchu II wojny ojciec został powołany do wojska i wkrótce zginął. Gospodarstwem kierowała mama, mając do pomocy pracowników najemnych. W rodzinnej miejscowości pani Henryka rozpoczęła naukę w szkole podstawowej. Do 1945 roku ukończyła dwie klasy.
W początkach 1945 roku, kiedy zbliżał się front wschodni, ludność niemiecka masowo uciekała przed Sowietami ze swoich domów w obawie o własne życie. Tak było również w gospodarstwie pani Henryki. Mama wraz z dwojgiem służących: Józkiem i Stefką, którzy byli Polakami i od wielu lat pracowali w zagrodzie Laudinów, spakowali swój dobytek na dwa wozy i ruszyli w kierunku zachodnim. Razem z nimi była również babcia pani Henryki. Po kilkudziesięciu kilometrach jazdy, nastąpił zmasowany atak samolotów radzieckich na uciekinierów. Dalsza droga na zachód została odcięta. Właśnie tam, w pobliżu Mrągowa, zgubili się. Matka na rygorystyczne polecenie żołnierza niemieckiego musiała odejść od wozów. Ogromne zamieszanie, naloty, panika sprawiły, iż nie było możliwości znalezienia bliskich. Pani Henryka na próżno wypatrywała powrotu swojej mamy.
Rosjanie na oczach pani Henryki zabili jej babcię.
Wspominani wyżej Józek i Stefka postanowili wracać na wschód, do Suwałk, gdzie Stefka miała siostrę. Po wielu trudach podróży, udało się dojechać do Suwałk. Była to już wyzwolona Polska. Pani Henryka została oddana do sierocińca (ochronki), tam chodziła do szkoły. Ciągle wypatrywała przez okna, czy jej mama przypadkiem po nią nie przyjdzie. Niestety nie doczekała się.
W pobliżu Suwałk mieszkała Pani Stanisława Maślewska, która wzięła z sierocińca 11 letnią Henrykę. Następnie Pani Maślewska przeniosła się w okolice Ełku, gdzie osiedliła się w poniemieckim gospodarstwie. W 1948 roku przyjechał do Pani Stanisławy Maślewskiej na uroczystość rodzinną brat z bratową z Iłowa. Postanowili wziąć 13 letnią wówczas Henrykę do Iłowa.
W ten sposób rozpoczął się nowy etap życia młodej dziewczyny. Jak wspomina Pani Henryka, w domu przybranych rodziców Maślewskich w Iłowie była traktowana i wychowywana jak córka. Państwo Eugenia i Piotr Maślewscy mieli już troje własnych dzieci: czternastoletniego Bogusława, siedmioletnią Tereskę i czteroletniego Sławka. Henryka miała swoich kolegów, przyjaciół, znajomych. Henia dużo czytała i lubiła książki. Wypożyczała je w prywatnej bibliotece Pani Klawińskiej w Iłowie. Próbowała odnaleźć swoją biologiczną matkę, ale bezskutecznie. Straciła więc nadzieję, że matka żyje.
Opis wydarzeń z życia Pani Henryki od lat dziecinnych po czasy obecne w sposób arcyciekawy przedstawiła Pani Ewelina Salwińska z domu Molak w swojej pracy dyplomowej pod tytułem „Odzyskałyśmy siebie”. Praca dyplomowa powstała na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Przytoczę fragmenty tej pracy. „ Minęło kilka lat. Na Wołyńskim, wsi położonej blisko Iłowa, mieszkała rodzina Wylotów. Ich najmłodszy syn Gienio oglądał się za Henią. Zakochał się w niej, jak tylko tam zamieszkała. Ale ona za nim nie przepadała. Był taki cichy i za dobry. Jak sobie kupił motor, to sto pięćdziesiąt razy dziennie przejeżdżał koło domu Maślewskich. Gdy Henia słyszała, że pojechał do Iłowa, to brała wiadra i po wodę do stawku chodziła. Wiedziała, że będzie niedługo wracał i wtedy niby przypadkiem by na siebie wpadli. Bywało, że i całą wannę wody przynosiła.
Henia chodziła do świetlicy na próby kółka tanecznego. Lubiła tańczyć, wyjeżdżać na występy. Zamiłowanie do śpiewu i tańca pozostało jej do dzisiaj. Gienio nigdy nie przychodził do świetlicy, bo była w bożnicy pożydowskiej, a on katolik. Stał tylko na drodze, która miał wracać do domu. Stał i czekał. Rodzice Gienia nie pozwalali mu widywać się z nią, bo nie wiedzieli skąd ona jest, a może to jakieś nieślubne? Mówili mu, żeby chodził do innej dziewczyny, bo tyle fajnych dziewczyn w okolicy, a nie za jakimś podrzutkiem się ugania. (…) Maślewscy specjalnie przeciwni nie byli spotykaniu się młodych, ale nie przypuszczali, że chłopak będzie się chciał żenić. Trochę się bali, że może skrzywdzić Henię, albo z dzieciakiem zostawić. Na poważnie zaczął przychodzić, jak wrócił z wojska. Trochę spoważniał i już się nie wstydził. Ślub wzięli 25 października 1959 roku w Iłowie. Rodzice do końca sprzeciwiali się małżeństwu. Ojciec do kościoła nie przyszedł, bo był chory. Matka płakała, że syn się żeni, bo to był jej ulubieniec.(…)Po ślubie zamieszkali w wynajętym pokoiku u Łachetów w Iłowie, a następnie w gospodarstwie Mirosława Siekierskiego. W 1960 roku urodziła się córka Małgorzata. Kiedy Siekierski sprzedał gospodarstwo Wylotowie z dzieckiem wrócili na jakiś czas do Maślewskich. Często odwiedzała ich Izabela Grzelewska, Niemka z pochodzenia. Mieszkała w Iłowie u Kwiecińskich. Kiedyś powiedziała, że zwalnia się pokój u jej gospodarzy i mogą przyjść do Iłowa. Niedługo wprowadzili się do tego pokoju. Gienio kupił Warszawę i zaczął jeździć na taksówce w Sochaczewie. Wkrótce na świat przyszła Dorota. Był 28 lipca 1966 roku(…)
W ostatnim dniu stycznia 1967 roku Gienio jak zwykle zaparkował swoją taksówkę pod dworcem PKP w Sochaczewie. Nie czekał długo na klienta. Wsiadł młody mężczyzna i łamaną polszczyzną poprosił, żeby go zawiózł nad Wisłę w pobliże Iłowa. Mężczyzna przedstawił się jako Gustaw Lau i powiedział, że tu się urodził, ale po wojnie wyjechał z rodzina do Niemiec. Pokrótce opowiedział swoje losy: Jak rozłączył się z matką, jak ja później odnalazł. Gieniek na to, że jego zona również pochodzi z niemieckiej rodziny i tez z matka w czasie wojny się rozłączyła. Gustaw na to, że pewnie ona tez żyje , że on pomoże ją odnaleźć. Kiedy wracali, Gienek zaprosił Niemca do domu, a Henia opowiedział a o swoich losach. Gość skrupulatnie wszystko zapisywał. Zrobił im zdjęcia. Odjechał. Po dwóch miesiącach przysłał telegram: gratuluje Pani Heni. Dwa dni później z niemieckiego Czerwonego Krzyża nadszedł list, w którym napisano, że Gertruda Laudien odmazała się, że życzą szybkiego spotkania z nią i że podano adresy Heni jej matce. Henia słuchała i nie mogła uwierzyć. Wiele razy wyobrażała sobie tę chwilę, a teraz… nie mogła pojąc, co się dzieje. W ciągu jednej chwili wszystko w jej życiu uległo zmianie. Zastanawiała się, jak dalej będzie wyglądało jej życie, skoro wreszcie urzeczywistniło się jej największe pragnienie. Wreszcie odnalazłyśmy siebie – pomyślała.(…) Od kwietnia do grudnia 1967 roku nie mogła dostać wizy, ciągle tylko odmowa i odmowa. Wreszcie otrzymała upragniona zgodę na wyjazd.(…)
Kiedy w Iłowie dowiedzieli się, że Henia ma pozwolenie na wyjazd, nie dawali żyć Gieniowi. Kpili sobie: myślisz, że twoja żona wróci? W d…e cię ma. Tu mi kaktus wyrośnie, jak ona wróci. Albo: tam Ameryka. Wyjedzie i w nosie cię będzie miała, pewnie sobie tam jakiegoś Niemca znajdzie i zostanie. Kilka razy Gieniek musiał się przez to bić.(…)
23 grudnia młoda kobieta z dwiema córeczkami wsiada na dworcu w Warszawie do pociągu ekspresowego relacji Moskwa – Paryż. Jedzie na spotkanie z matką po 22 latach rozłąki (…)Na stacji w Essen na peronie stała grupka osób, które zbliżały się do Henryki i jej córeczek. Czerwony Krzyż oraz Gustaw Lau zorganizowali odpowiednią oprawę spotkania: powitania, kwiaty, reporterzy, miejscowe władze. Były łzy wzruszenia, uściski, niekończące się opowiadania, a przede wszystkim szczęśliwa mama i szczęśliwa córka, które po tylu latach rozłąki, znowu mogły być razem. Henia przytuliła się do matki i powiedziała: meine Liebe Muti. Córeczko, mów do mnie po polsku – odpowiedziała tamta. Obie wybuchnęły płaczem.(…) Był to dzień wigilii: ogromna choinka, stół obficie zastawiony. Wigilijna wieczerza, wieczerza, na którą Henryka czekała 22 lata, wieczerza, podczas której łzom szczęścia nie było końca. Z niedowierzaniem i radością w oczach matka patrzyła na córkę, a córka na matkę. Wojna wyrwała im z życia 22 lata, lecz teraz będzie nadrabiany stracony czas. Wigilia trwała prawie do rana, a w pamięci Pani Henryki trwa do dziś”.
Należy nadmienić, iż w 1945 roku, kiedy nastąpiło rozłączenie się matki z córką, Pani Gertruda dostała się do niewoli sowieckiej do Archangielska. Żyła tam w wyjątkowo trudnych warunkach, pracowała ponad siły. W 1950 roku, miało miejsce takie wydarzenie, że pilot radziecki został zatrzymany przez Niemców na terytorium niemieckim. Rosjanie w zamian za jego uwolnienie zgodzili się na żądanie Niemców na uwolnienie dziesiątków jeńców wojennych przetrzymywanych na terenie ZSRR od zakończenia wojny. Wśród tych jeńców znajdowała się także Gertruda Landau – matka Pani Henryki. W ten sposób mogła przyjechać w 1950 roku, po 5 latach niewoli, do Niemiec. Była niezwykle wyczerpana, ważyła wówczas nieco ponad 30 kg.
Po powrocie do Niemiec najpierw osiedliła się w miejscowości Lineburg, następnie od 1955 roku na stałe w Veltbergu.
Pani Henryka jest przykładem, jakie tragiczne skutki przynosi wojna i jakie cierpienia i nieszczęścia spotykają niewinne dzieci. Z Iłowem związana jest do dnia dzisiejszego. Ma tutaj rodzinę, przyjaciół, znajomych. Jak twierdzi „Iłów jest moją Ojczyzną”.
Henryka Wylot - dziecko niemieckie, które podczas zawieruchy wojennej rozłączyło się z matką, przebywało w sierocińcu, a następnie było wychowywane przez polską rodzinę z Iłowa.
Wyżej wymieniony tekst pochodzi z książki „Iłowskie drogi do niepodległości” autorstwa Wandy Dragan, wydanej w 2018 roku.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie