Mazowiecka Wspólnota Samorządowa współpracuje również z działaczami samorządowymi z terenu całej RP. Artykuł sporządził Radosław Gajda - bezpartyjny działacz (woj. łódzkie), koordynator Bezpartyjnych Samorządowców i Polska Fair Play Bezpartyjni Gwiazdowski w woj. łódzkim, były przewodniczący Rady Miasta Zgierza.
Zachęcam do długiej, ale istotnej lektury - Dominik Łężak (rzecznik MWS).
Tytuł: Polska policja – profesjonalna czy brutalna?
„Posłowie próbowali się dowiedzieć, dlaczego policja brutalnie spacyfikowała protest młodych aktywistów LGBT. Urzędnicy robili uniki, a komendant policji przekonywał, że wszystko było zgodne ze sztuką” – takie zdanie pada w opublikowanej przez portal OKO.press relacji z posiedzenia sejmowej komisji spraw wewnętrznych, która odbyła się na początku września br. - Czy chcemy policji nadrabiającej siłą brak innych umiejętności? – pyta z kolei retorycznie Onet. Były komendant główny policji Konrad Kornatowski na łamach „Dziennika Bałtyckiego” wręcz przenosi nas do czasów PRL-u: - Czuję się, jakbym zasnął i obudził się czterdzieści lat wcześniej, kiedy to milicjant był najważniejszy na ulicy i każde krzywe spojrzenie mogło skończyć się trybem przyspieszonym. Czy używanie terminu „brutalność” wobec działań polskiej policji jest zasadne po obejrzeniu choćby relacji z pacyfikacji protestu żółtych kamizelek w Paryżu lub siłowych rozwiązań użytych przez hiszpańskich funkcjonariuszy podczas kryzysu katalońskiego?
Już policja czy jeszcze milicja?
Środki przymusu bezpośredniego to taka elegancka figura retoryczna. Sformułowanie zawarte w art. 16 ustawy o policji daje możliwość zarówno zastosowania chwytów obezwładniających, jak i przywalenia pałką, postraszenia szkolonym owczarkiem niemieckim, jak i użycia paralizatora, polania wodą z armatki, jak również oddania strzału z broni palnej. O ile nie ma sensu, jak mecenas Kornatowski, wracać wspomnieniami do czasów komuny, gdzie nie bez kozery do milicjanta zwracano się „panie władzo”, bo to on na ulicy był zawsze panem sytuacji i nierzadko – tu posłużę się parafrazą cytatu z filmowego pułkownika Kwiatkowskiego – prawo stosował, kiedy było to dla niego wygodne. Zmiana ustroju miała przynieść również przemianę milicji w policję. I to nie tylko formalną czy organizacyjną, ale również, a może przede wszystkim, mentalną i wizerunkową. Czy tak się stało? Odpowiem od razu, że tak. Tyle że była to zmiana ewolucyjna i bardzo długotrwała. Czy polski policjant przestał już nam się kojarzyć z postacią tępego peerelowskiego zomowca? Wbrew utyskiwaniom niektórych lewicowych polityków i sympatyzujących z lewicą mediów – znów odpowiedź jest pozytywna. Jak zatem skomentować głośne medialnie i budzące kontrowersje zdarzenia z funkcjonariuszami w rolach głównych, jak śmierć Igora Stachowiaka, zamieszki po zatrzymaniu Margot czy zakucie w kajdanki i wyprowadzenie z autobusu przewożącego hulajnogę mężczyzny na oczach jego dzieci? Nie da się tych przypadków sprowadzić do jednego mianownika, choć z każdego z nich można wyciągnąć ogólne wnioski, jak uniknąć tego typu incydentów w przyszłości. Zapewne nie uda się ich zniwelować do zera, ale obniżenie krzywej na osi policyjnych wizerunkowych wpadek jest możliwe. Tym bardziej, że mimo ostrych nagonek w niektórych mediach, w większości przypadków wina wcale nie leży po stronie policji.
Trudna transformacja
Trwająca już ponad trzy dekady transformacja polskiej policji, czyli dochodzenie funkcjonariuszy do zaszczytnego miana profesjonalistów (a właśnie słowo „profesjonalizm” jest bardzo często odmieniane przez przypadki w wypowiedziach rzecznika komendy głównej nadkomisarza Sylwestra Marczaka) było żmudne i kosztowało wiele wysiłku. Za błędy, których nie wybaczano, płacili stołkami kolejni komendanci różnych szczebli.
Niewątpliwe sukcesy, nawet wręcz spektakularne, jak wykrywanie sprawców zbrodni po wielu latach, odnotowują dysponujące coraz nowocześniejszymi środkami wydziałów dochodzeniowych i kryminalnych. Mimo że bez trudu można wskazać śledztwa, które zakończyły się totalną klapą, jak sprawy zastrzelenia Marka Papały czy porwania Krzysztofa Olewnika, to zdecydowanie więcej można wymienić istotnych wiktorii, jak chociażby schwytanie seryjnego mordercy Henryka Morusia, spektakularne pochwycenie na Malcie Kajetana P. – polskiego Hannibala Lectera, czy rozbicie licznych grup przestępczości zorganizowanej, zwanych lokalnymi mafiami. Policja plusowała również skutecznym naprawianiem własnych błędów, jak w przypadku sprawy Tomasza Komendy lub głośnego zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów, gdzie ostatecznie ustalono prawdziwych sprawców zbrodni. Tyle, że z tym jest trochę jak cytatem z filmu „Miś”, czyli „chodzi o to, żeby te plusy nie przesłoniły wam minusów”. Bo praca policyjnych śledczych nie rzutuje tak na ogólny jej wizerunek, jak działania formacji mundurowych – drogówki czy prewencji. Tych, których widzimy w akcji nie na otoczonym taśmą miejscu zbrodni, nie w zaciszu kryminalnego laboratorium, lecz na ulicy, obok nas. A tu od początku zmian ustrojowych w Polsce było nader siermiężnie i wszystko przez lata szło pod górę.
Drogówka i prewencja na celowniku
Drogówka przez długi czas cieszyła się złą sławą najbardziej korupcjogennej formacji w polskiej policji. Pojawiały się nawet nieformalne cenniki, ile „dać w łapę” za jazdę bez ważnego przeglądu technicznego, ile za nienaliczanie punktów karnych, ile za kierowanie po spożyciu. Bo za drobniejsze wykroczenia, jak naruszenie przepisów ruchu drogowego obowiązywała kwota połowy wartości mandatu „do ręki”. Wprowadzenie mandatów bezgotówkowych i systematyczne działania kontroli wewnętrznej, w tym weryfikacja czynności policjantów już na drogach, doprowadziły do tego, że dziś nasza dyskusja z policjantem w białej czapce sprowadza się w praktyce do oświadczenia, czy przyjmujemy mandat czy też decydujemy się na skierowanie sprawy do sądu. Szybkie radiowozy wyposażone w wideoradary, laserowe urządzenia do pomiaru prędkości i naszpikowanie dróg kamerami spowodowały, że policjant już nie musi wyskakiwać z krzaków, aby zatrzymać delikwenta na szosie. Normalnym zjawiskiem stał się także fakt, że funkcjonariusz spokojnie i rzeczowo tłumaczy, na czym polegało wykroczenie, ewentualnie, jak uniknąć podobnej sytuacji w przyszłości, a po wypisaniu mandatu prosi o dalszą bezpieczną jazdę, stosowanie się do przepisów ruchu drogowego i życzy pomyślnej podróży. Niby drobiazg, jedno zdanie, ale pozwala ono rozładować emocje i stres, który nierzadko pojawia się u zatrzymanego do kontroli kierowcy i umożliwia łatwiej przełknąć mu gorzką pigułkę w postaci zubożenia o kilka stówek. Trzeba jednak przy tym mieć świadomość, że gdy okaże się, iż kierowca jest „pod wpływem”, poszukiwany lub agresywny, policjant przestanie być miły i sięgnie po owe środki przymusu bezpośredniego. Warto przy tym wspomnieć, że funkcjonariusze drogówki są wyposażeni w broń ostrą raczej nie dla ozdoby. Już nie tylko w USA, ale i Europie Zachodniej policjant podchodzący do zatrzymanego do kontroli auta, odsłania kaburę, demonstrując, że jest uzbrojony.
Na celowniku opinii publicznej i mediów od początku lat 90-tych była również prewencja. Nie ma w tym nic dziwnego, bo jej poprzednicy, czyli zmotoryzowane obwody milicji obywatelskiej (ZOMO), były najbardziej znienawidzoną formacją mundurową w zasadzie od momentu jej utworzenia, to znaczy od roku 1956. Tym bardziej, że w nowej rzeczywistości długo nie zmieniał się nawet wygląd zewnętrzny sił powołanych do likwidacji zbiorowych naruszeń porządku publicznego. Hełmy, przyłbice, długie pałki (tzw. akordówki), opancerzone wozy, armatki wodne, broń gładkolufowa. To wciąż kojarzyło się z komuną. Na dodatek nader chętnie sięgano po tę formację przy okazji społecznych protestów oraz przeciwko niegrzeszącym grzecznością kibicom piłkarskim. Niestety, długo pokutowała tu również zomowska mentalność dowódców pododdziałów, którzy stosowali rozwiązania siłowe zbyt często, zbyt chętnie i zbyt pochopnie, co nierzadko wywoływało skutek odwrotny od zamierzonego. Zamiast studzić nastroje tłumu, akcje prewencji wzbudzały w nim agresję i doprowadzały do burd, które, bywało, zbierały tragiczne żniwo.
Przywołajmy tylko trzy przykłady z późnych lat 90-tych. Pierwszy, to górnicze protesty w Warszawie za premierostwa Jerzego Buzka, kiedy to trafiony w twarz policyjną gumową kulą fotoreporter „Naszego Dziennika” stracił oko. Kilka lat później tak zrelacjonował to portal „Wirtualna Polska”, powołując się na zeznania biegłego sądowego: „Jeden z policjantów strzelił prosto w fotoreportera. Tym samym [biegły] wykluczył, że mógł to być przypadkowy rykoszet. Tak twierdzą zresztą policjanci. - Przeraża mnie fakt - przyznał biegły - że trzech na czterech funkcjonariuszy podało nieprawidłowe zasady strzelania. To ostatnie zdanie szczególnie źle świadczy o wyszkoleniu ówczesnych funkcjonariuszy prewencji. Drugi przykład to wydarzenia po meczu koszykówki w styczniu 1998 r. w Słupsku. Interweniujący wobec przechodzących na czerwonym świetle kibiców policjant uderzył pałką w głowę 13-letniego chłopca, który doznał wylewu i zmarł. Zdarzenie to wywołało uliczne zamieszki, które trwały kilka dni, w czasie których zniszczono ponad 20 radiowozów, a ponad 70 funkcjonariuszy zostało rannych. Nie jest Na szczęście mocną stroną zmian wizerunkowych w policji jest wyciąganie wniosków z własnych błędów i n
to odosobniony przykład z ostatniej dekady ub. wieku, gdy policja podczas zabezpieczania imprez sportowych, wskutek nieprzemyślanej interwencji sprowokowała kibiców do bijatyk.
Trzecie zdarzenie ma wymiar wręcz groteskowy. Podczas siłowej próby udrożnienia drogi krajowej zablokowanej przez rolników w Bedlnie k. Łowicza w 2000 r., wskutek źle dokonanego rozpoznania policjanci zostali zmuszeni do ucieczki, gdy okazało się, że liczba uczestników protestu jest znacznie większa, niż pierwotnie sądzono. Na dodatek akcję przeprowadzono we wczesnych godzinach popołudniowych, w świetle kamer telewizyjnych i fleszy aparatów, które zarejestrowały policyjną rejteradę pod naporem kontratakujących rolników.
Wyciąganie wniosków
Na szczęście mocną stroną zmian wizerunkowych w policji jest wyciąganie wniosków z własnych błędów i nieustanne doskonalenie obowiązujących procedur, a co najważniejsze, umiejętności funkcjonariuszy. I to nie tylko ich wiedzy stricte policyjnej, czy sprawności fizycznej, ale i znajomości prawa, psychologii, a także umiejętności analizy sytuacji w odniesieniu do realnego czy potencjalnego zagrożenia. Tu wchodzimy w nową, już całkowicie współczesną nam rzeczywistość. Przede wszystkim podczas meczów policja nie widzi już w kibicach domniemanego wroga, z którym starcie jest tylko kwestią czasu. To zasługa bezwzględnego egzekwowania przepisów ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, gdzie za spokojny przebieg sportowego spotkania odpowiada jego organizator, który zobowiązany jest zapewnić odpowiednią liczbę sił ochrony. Policja pozostaje w odwodzie do chwili wezwania przez nieradzącego sobie z zapewnieniem ładu i porządku organizatora. Dzięki temu biegunowo odległym od wydarzeń słupskich jest zachowanie policyjnej prewencji, którego sam byłem świadkiem podczas finału Ligi Europy w Warszawie w maju 2015 r. W przedmeczowej strefie kibiców FC Sevilla, na zamkniętych dla ruchu ulicach, gdzie obowiązywała zasada „hulaj dusza, piekła nie ma”, hiszpańscy kibice darli się wniebogłosy i pili wszystko, co im wpadło w ręce, a miało jakieś procenty. Idąc ulicą brnęło się po kostki w śmieciach, wśród których dominowało szkło. Policjanci rozlokowani byli pomiędzy szalikowcami w stosunkowo niewielu grupkach po trzech-czterech i zdawali się kompletnie nie reagować na to, co się dzieje wokół. A przecież naruszono tam niejeden artykuł kodeksu wykroczeń, a mandatów można było wlepić tyle, że pewnie zabrakłoby bloczków. Tyle że każda nierozważna interwencja mogłaby rozsierdzić sewilskich sympatyków futbolu, którzy do najgrzeczniejszych nie należą, i doprowadzić do regularnej bitwy. Tymczasem do żadnych niepokojących zdarzeń nie doszło, a gdy wracałem z meczu, ulice były już wysprzątane tak, że nawet papierek się nie ostał. Brak reakcji policji na ewidentne wykroczenia nie był tu wynikiem jej bezsilności, lecz skutkiem oceny sytuacji i wyborem mniejszego zła. Lepiej przymknąć oko na czyny zabronione o małym ciężarze gatunkowym, niż sprowokować popełnienie przestępstwa.
Podobny przykład profesjonalnego podejścia do swoich obowiązków pokazali policjanci, których zadaniem było na początku stycznia 2017 r. niedopuszczenie do eskalacji zamieszek po śmiertelnym zranieniu 21-latka w barze z kebabem w Ełku. W relacjach telewizyjnych obserwowaliśmy rosnące napięcie pomiędzy dwustuosobową grupą gniewnych młodych ludzi, żądnych zemsty na pochodzącym z Tunezji nożowniku za śmierć swojego kolegi, a zwartym kordonem policji, niereagującym na lecące w jego stronę nie tylko wyzwiska, ale również liczne przedmioty. Taką swoistą psychologiczną próbę sił przerwał nagle brzęk tłuczonej szyby feralnego baru, zbitej kamieniem przez jednego z uczestników zamieszek. Z niedowierzaniem słuchałem później pytania zadanego przez jedną z gwiazd polskiego dziennikarstwa w ogólnopolskiej stacji radiowej wiceministrowi spraw wewnętrznych, czy tego człowieka, co rzucił kamieniem, nie można było od razu wylegitymować? Nie znam nazwiska oficera, który dowodził pododdziałem w Ełku, ale gotów jestem zasalutować przed nim. W sytuacji ogromnego napięcia, gdzie każda iskra mogła spowodować wybuch agresji tłumu, widząc chuligana rzucającego kamieniem w okno baru, dowódca błyskawicznie dokonał oceny, z której wynikało, że warta może i kilkaset złotych szyba kosztuje o wiele mniej, niż zdrowie i życie ludzkie. I dlatego policja nie podjęła żadnych działań. Oczywiście w danym momencie, bo ostatecznie podczas zajść w Ełku zatrzymano 28 osób.
Celebryci nie są ponad prawem
Przychodzą jednak takie sytuacje, w których policja podczas różnego rodzaju zajść używa owych środków przymusu bezpośredniego. Tych najbardziej medialnych w ostatnich latach jest kilka. Jedna z nich to przerwanie blokady Sejmu zorganizowanej przez członków i sympatyków KOD-u w grudniu 2016 r. Policja usunęła wówczas ludzi udaremniających wyjście posłom z budynków przy ul. Wiejskiej jedynie przy pomocy rąk. Żadnych pałek, armatek wodnych, gazów łzawiących itp. Przy okazji TVP zdemaskowała mężczyznę, który miał być wówczas rzekomą ofiarą brutalności policji, a którego zdjęcia obiegły internet, pojawiając się nawet na zagranicznych portalach. Telewizyjna kamera zarejestrowała, jak uczestnik demonstracji najpierw kładzie się na chodniku udając nieprzytomnego, by po chwili wstać i jak gdyby nigdy nic sięgnąć po telefon komórkowy. Podobnie było pół roku wcześniej podczas próby zablokowania przez Obywateli RP miesięcznicy smoleńskiej. Na nic zdało się wówczas gwiazdorzenie Władysława Frasyniuka, któremu zamarzyło się zapewne porównanie czasów obecnych do okresu stanu wojennego. Zapewne też ku jego rozczarowaniu nie został on spałowany (policjanci pałek nie w ogóle z sobą mieli), lecz jedynie wyniesiony poza obszar, na którym odbywało się legalne zgromadzenie, nie doznając przy tym nawet żadnego zadrapania. Status politycznego celebryty nie dał mu jednak żadnego immunitetu. Został potraktowany tak, jak każdy inny przebywający wówczas w tym miejscu i łamiący prawo.
Nie popisała się policja jedynie podczas stołecznego marszu niepodległości 11 listopada 2013 r. Zdjęcia policjanta kopiącego jednego z uczestników demonstracji czynią z funkcjonariusza bardziej zadymiarza niż stróża prawa. Z kolei widok policjantów operujących po cywilnemu wśród tłumu wręcz pachniał prowokacją, zwłaszcza w kontekście ujawnionych później rozmów polityków Platformy Obywatelskiej, nagranych w restauracji Sowa & Przyjaciele. Te zdarzenie miały też i pozytywny aspekt, gdyż zadziałały jak swoiste katharsis, a od tamtego czasu na kolejnych marszach niepodległości było coraz spokojniej.
Dochodzimy wreszcie do wspomnianego na początku zatrzymania aktywisty LGBT Michała Sz., ps. Margot. Pewnie trudno by znaleźć kogoś, kto nie widział filmu z jego ataku na furgonetkę fundacji Pro – Prawo do Życia i dokonania rękoczynu wobec jednego z działaczy tejże. Nie ma zatem wątpliwości, że Margot został zatrzymany nie za poglądy, lecz za czynności noszące znamiona chuligaństwa i wandalizmu. Sam Margot 7 sierpnia br. w centrum Warszawy prowokował policjantów podchodząc do nich i żądając zatrzymania go. Przyznam, że z podziwem oglądałem dwóch funkcjonariuszy, którzy ze stoickim spokojem wysłuchiwali jego zaczepek w stylu: - Gdzie jest najbliższa suka? i nie reagowali na nie. Gdy pada pytanie, dlaczego to nie oni zatrzymali Margot, tylko inna ekipa, odpowiedź jest prosta. Policjanci działają na rozkaz, a ta dwójka akurat takiego polecenia od przełożonych nie otrzymała. Profesjonalizm? W każdym calu. To, co się później działo, również przemawia za racjonalnością działań policji. Funkcjonariusze nie reagowali na przyśpiewki demonstrujących grup LGBT: „Raz, dwa, trzy – je…ć psy” lub „Faszyści i policja – jedna koalicja”, za to przystąpili do zdecydowanych działań, gdy pewien osobnik w krótkich spodenkach, wdrapał się na dach radiowozu (co prawda nieoznakowanego, ale wyposażonego w sygnalizację świetną). I po raz kolejny jako środków przymusu bezpośredniego policjanci użyli… własnych rąk. Doprawdy trudno oprzeć się wrażeniu, że zachowanie Frasyniuka czy Margot to spektakle wyreżyserowane na potrzeby obecnych w pobliżu mediów. Tyle że we wszystkich tych trzech przypadkach adekwatna do sytuacji reakcja policji popsuła misternie zaplanowany show. Co istotne, nie miało tu żadnego znaczenia, że dotyczyło to osób, którym być może wydawało się, że z racji swojej działalności politycznej lub społecznej są w jakiś sposób uprzywilejowane. Przedstawiono im zarzuty naruszenia przepisów regulujących ład i porządek publiczny, bo jak stwierdził już dwadzieścia lat wcześniej jeden z ówczesnych wojewodów, nie jest istotne, kto łamie prawo, lecz istotne jest, że prawo jest łamane.
Procedura – rzecz święta
Na koniec prześledźmy dwa inne medialnie głośne w ostatnim czasie przypadki. Najpierw zatrzymanie, a następnie nieumyślne spowodowanie śmierci Igora Stachowiaka. O ile sam fakt zastosowania siły przy zatrzymaniu agresywnie zachowującego się mężczyzny nie budzi wątpliwości, o tyle to, co później stało się na wrocławskiej komendzie, kładzie się cieniem na wizerunku policji. Kilkukrotne rażenie paralizatorem człowieka skutego kajdankami i leżącego na podłodze to ewidentne naruszenie policyjnych procedur. A procedura w takiej służbie to rzecz święta. W tym przypadku przywiodło to tragedii i nie sposób doszukiwać się jakichś okoliczności łagodzących. Inaczej ma się rzecz odnośnie interwencji policjantów w jeleniogórskim autobusie wobec mężczyzny przewożącego elektryczną hulajnogę, gdzie z pozornie banalnej sytuacji zrobiła się rozróba, zwłaszcza że zdecydowanej interwencji stróżów prawa towarzyszył płacz córek zatrzymywanego mężczyzny. Zapis z monitoringu rozwiewa jednak wszelkie wątpliwości. O opuszczenie autobusu zwraca się najpierw kierowca, a potem wezwany przez niego patrol. Na domiar wszystkiego kamery zarejestrowały, jak niesforny pasażer pociąga łyk z naczynia przypominającego butelkę whisky. Użycie siły następuje dopiero w momencie, gdy mężczyzna odmówiwszy opuszczenia pojazdu zaczyna stawiać opór. Działanie funkcjonariuszy jest zatem w pełni uzasadnione. Dzieci w tym przypadku nie mogą stanowić immunitetu dla osoby łamiącej prawo. Jeśli zostały one narażone na stres i przykry widok, to przez nieodpowiedzialne zachowanie ojca, a nie przez wykonujących swoje obowiązki policjantów.
80% zaufania
Jak podał portal Policja.pl, tuż przed wybuchem pandemii służba ta cieszyła się 80-procentowym zaufaniem społecznym. Podkreślono, że to najlepszy wynik w całej historii badań. Jest to efekt niemałych wysiłków , jakie włożono w ciągu ostatnich trzech dekad zarówno w proces doskonalenia działań policji, jak i w dbałość o jej wizerunek. Biorąc pod uwagę, że większość opisanych wyżej kontrowersyjnych zdarzeń z udziałem policji miała miejsce przed opublikowaniem wyników przytoczonego badania opinii publicznej, zarzuty o upolitycznienie, brak profesjonalizmu czy wręcz brutalność policji wydają się mocno przesadzone. Istotną cechą działającą w ostatnim czasie na jej plus, jest coraz lepsza umiejętność oceny zdarzenia, a następnie dostosowanie do niej użytych sił i środków. Odstępstwa od tej reguły na szczęście są tylko wyjątkami, które powinny stanowić negatywne przykłady podczas policyjnych szkoleń.
Policję czeka jednak obecnie kolejny trudny okres. Cała Polska stała się pandemiczną strefą zagrożoną i funkcjonariusze zostali obarczeni niepopularną rolą egzekutorów przestrzegania sanitarnych obostrzeń. Jak śpiewał onegdaj zespół Faith No More, it’s a dirty job, but someone’s got to do it (to brudna robota, ale ktoś musi ją wykonać). Dlatego w tym miejscu przywołajmy dwa zdania z ustawy o policji. Pierwsze, określające ją jako umundurowaną i uzbrojoną formację służącą społeczeństwu i przeznaczoną do ochrony bezpieczeństwa ludzi oraz do utrzymywania bezpieczeństwa i porządku publicznego, kieruję do czytelników. Drugie – mówiące, iż policjanci w toku wykonywania czynności służbowych mają obowiązek respektowania godności ludzkiej oraz przestrzegania i ochrony praw człowieka – do funkcjonariuszy. Zrozumienie i przestrzeganie zasad zawartych w tych dwóch frazach, jest receptą na to, byśmy w przyszłości nie musieli sobie zadawać pytań podobnych do tego, które postawiłem w tytule tego artykułu.
Radosław Gajda
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie