
Specjalnie dla MWS dr Tomasz Kasprowicz
Kryzysowy alfabet
Epidemia koronawirusa zdaje się dochodzić do pierwszego szczytu zachorowań w większości krajów. W Polsce przewiduje się go na końcówkę kwietnia, choć w niektórych miejscach jak na przykład w USA czy Wielkiej Brytanii zajmie to więcej czasu – częściowo ze względu na błędy tamtejszych władz. Sabotowanie wysiłków władz aby osiągnąć dystansowanie społeczne w kraju obywateli tak niepokornych jak USA przez samego prezydenta jest typowo amerykańskim problemem. W efekcie liczba ofiar przekroczyła 41 tysięcy co stanowi 25% ofiar na całym świecie. A do końca daleko.
Tymczasem Polska z raptem 10 000 chorych i 400 ofiarami wydaje się miejscem bardzo spokojnym – w dużej mierze dzięki szybko podjętym działaniom w zakresie izolowania ludzi. Powoli jednak co raz bardziej prawdopodobnym okazuje się scenariusz, że chorobę uda się wyleczyć, ale pacjent umrze. Drastyczne kroki konieczne by zdusić epidemię zdusiły także gospodarkę, zaś polityka rozdawnictwa spowodowała, że państwo nie ma zapasów na te ciężkie czasy. Gospodarka musi ruszyć by było z czego utrzymać służbę zdrowia walczącą z epidemią. Zaczyna się więc powolne rozmrażanie – powolne bo nie wiadomo, która decyzja może spowodować gwałtowny wzrost zakażeń, a jednocześnie efekty można zauważyć dopiero po dwóch tygodniach. Jeden błędny ruch i wszystkie koszty i wyrzeczenia pójdą na marne. To więc taki wyścig z czasem – w którym chce się pobiec jak najwolniej jak to możliwe, ale aby jednocześnie nie przegrać. Zatem i czteroetapowy plan rozmrażania gospodarki nie wygląda zbyt okazale. Pierwszy etap to głównie możliwość wyjścia do lasu, a i dalsze są dość minimalistyczne. Nawet jeśli by kolejny etap był wdrażany co tydzień, co wydaje się wątpliwe, to do połowy maja i tak nasza gospodarka będzie dalej zmrożona.
Dlatego też rząd śpieszy z kolejnymi tarczami mającymi ratować przedsiębiorstwa i miejsca pracy. Lewica oburza się oczywiście, że pomoc trafia do firm zamiast do ludzi, ale rząd dość skutecznie policzył, że taniej wyjdzie wzmocnić firm niż wypłacać zasiłki dla bezrobotnych. Bowiem obecny kryzys jest nietypowy o tyle, że nie wynika z problemów w samej gospodarce. Wtedy podtrzymywania istnienia nierentownych przedsiębiorstw jest błędem. Ale teraz cios przyszedł z zewnątrz i chcielibyśmy gospodarkę w miarę możliwości zahibernować – tak by po wszystkim wszystko wróciło do normy. Straty okresu pandemii przeżyjemy, ale szybko wrócimy na ścieżkę wzrostu, zaś recesja będzie gwałtowna, ale krótkotrwała. O takim scenariuszu wychodzenia z kryzysu mówi się „V” – gdzie po gwałtownym spadku mamy równie gwałtowne odbicie i powrotu do tego co było.
To jest możliwe jednak tylko jeśli okres hibernacji jest bardzo krótki i większość podmiotów przetrwa go niezbyt mocno uszkodzona. Problem polega na tym, że już przed epidemią bardzo wiele polskich firm było w fatalnej kondycji – co jest dość nietypowe zaraz za szczytem cyklu koniunkturalnego, kiedy firmy przeważnie są obrośnięte tłuszczykiem po okresie prosperity. Tyle, ze u nas benefity okresu prosperity skonsumowali głównie pracownicy w postaci wzrostu płac – firmy zaś pozostały w znacznej mierze osłabione. Epidemia dla wielu była ostatnim gwoździem do trumny. Pomoc państwa jest zaś u nas, w porównaniu do sąsiadów, dość skromna i dla wielu niewystarczająca. No ale z pustego jedyni Glapiński może wydrukować (co już zresztą robi), a i to ma swoje nieprzyjemne konsekwencje w postaci inflacji. Polska została liderem inflacji w UE – pierwszy raz od 2011.
Możliwe jest zatem wychodzenie z kryzysu w formie litery „U” – co oznacza, że recesja potrwa dłużej, a odbudowa gospodarki będzie powolniejsza. Przebudowa upadłych branż potrwa, inne się już nie podniosą. Taki scenariusz jawi się jako co raz bardziej prawdopodobny z każdym tygodniem zamrożenia. Przedsiębiorcy dość zgodnie określają swoją wydolność do przetrwania przy obecnym poziomie pomocy na 2-3 miesiące, z czego zużyliśmy już półtora. Czas się kończy.
Tyle, że za wczesne poluzowanie to groźba scenariusza „W” czyli nawrotu epidemii i kolejnego zamrożenia – perspektywa chyba jeszcze mniej ciekawa niż „U”. Co gorsza całkiem prawdopodobna – niezależnie czy będziemy rozmrażać szybko czy wolno. Istnieje obawa, że wirus wróci na jesieni (o ile nie szybciej) co wymusi kolejne zamrożenia i tak okresowo do czasu wynalezienia szczepionki lub leku. Tych zaś, mimo obiecujących wyników badań na obu polach, nie będziemy mieli zbyt szybko. Czas badań klinicznych idzie w lata, zwłaszcza w przypadku szczepionek. Zaś wirus może mutować na tyle szybko, że ich skuteczność, jak i możliwość uodpornienia populacji może okazać się iluzoryczna. Wtedy z wirusem będziemy musieli się nauczyć żyć przy dużej śmiertelności i znaczących wydatkach na służbę zdrowia.
Wtedy nasze wychodzenie z kryzysu, a właściwie jego brak, zacznie przypominać jeszcze inną literkę: „L”. Oznacza to, że jej skutki nie będą przejściowe lecz trwałe. Historia pokazała, że skutki pandemii mogą być odczuwalne nawet przez dekady. Kolejne uderzenia wirusa i zmrożenia gospodarek mogą doprowadzić do właśnie takiego scenariusza kiedy kolejne upadające firmy będą przyczyniały się do zrywania łańcuchów logistycznych i kooperacyjnych. Rozpad gospodarki i jej deglobalizacja prowadzić będzie do wzrostu biedy i światowych nierówności oraz kolejnych konfliktów, z których część zakończy się wojnami – kolejnym czynnikiem pogarszającym szanse na wyjście z kryzysu.
Jaka literka nas zatem czeka? Nadzieje na V stają się co raz bardziej ulotne. U nie wydaje się już aż tak straszne w porównaniu z W, które z łatwością może przekształcić się w L. Na rozwiązanie tej zagadki nie przyjdzie nam długo czekać. Już z końcem roku wszystko będzie jasne. Tymczasem warto we własnym zakresie działać tak by rozprzestrzenianiu wirusa przeciwdziałać i poluzowania reżimu nie nadużywać. Pozostanie w domu, o ile to możliwe, to najlepsza metoda ochrony tak siebie jak i społeczeństwa, a jednocześnie kupienie naukowcom czasu na znalezienie rozwiązania.
Byśmy jednak mogli to zrobić konieczne jest tez przekształcenie naszego życia społecznego. Słabo idąca od dekad cyfryzacja życia społecznego okazuje się bolączką. Jeśliby wybory internetowe odbywały się od dekady dziś nie byłoby większych problemów z majowymi wyborami, gdy tymczasem próbuje się organizować archaiczne masowe głosowanie listowne: nierówne, nietajne, niebezpośrednie. Na e-dowody czekaliśmy dekady – podobnie jak na szerszy zakres usług na platformach rządowych czy samorządowych. To wszystko się dzieje, ale za wolno. Wciąż jesteśmy daleko za naszymi sąsiadami. Wykorzystajmy tą epidemie do choć jednej pożytecznej rzeczy: wymuszenia informatyzacji i cyfryzacji w urzędach, szkołach, a także naszych firmach. Skoro dało się w epidemii to czemu nie w normalnych warunkach?
Tomasz Kasprowicz
doktor ekonomii, przedsiębiorca, publicysta
Dr Tomasz Kasprowicz, CFA. Wiceprezes Fundacji Res Publica, redaktor Res Publica Nowa i Liberté!, partner w Gemini. Wykładowca akademicki z doświadczeniem na trzech kontynentach.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie