dr Tomasz Kasprowicz: negocjacje budżetowe UE

MWS
25/07/2020 05:45

Specjalnie dla Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej po raz kolejny artykuł sporządził doktor Tomasz Kasprowicz.

Reklama

Zachęcamy do lektury!

Negocjacje budżetowe UE

Kolejne negocjacje budżetowe skłaniają do kolejnych podsumowań naszego członkostwa. Z powodu
łatwości te porównania zwykle dotyczą przepływów czystej gotówki. Zupełnie niesłusznie:
przytłaczająca większość korzyści i kosztów związanych z członkostwem nie ma nic wspólnego z
dotacjami i składkami członkowskimi. Dostęp do wspólnego rynku, wspólny i powielany ład
instytucjonalny, wolny przepływ osób, harmonizacja norm i ich wspólne ustalanie – to tylko początek
listy korzyści przynoszących nam miliardy. Oczywiście po stronie kosztów mamy nadmierną regulację
w wielu zakresach, ale trzeba też przyznać, że ten koszt bywa zwielokrotniany przez nieudolną
implementację dyrektyw przez lokalnych polityków.
Szacowanie dokładnej wartości jest tu jednak trudne i podobnie trudne do wytłumaczenia
obywatelom. Pojęcia takie jak „praworządność” są pełne zawiłości, a przeciętny obywatel nie zdaje
sobie sprawy z ich wartości w codziennym życiu: przynajmniej tak długo aż kolumna rządowa nie
uderzy w jego samochód lub nie uda mu się wyleczyć ojca ministra sprawiedliwości. Stąd skupianie
się na saldzie wpłat i wypłat ze wspólnego budżetu. A i tu mamy imponujące wyniki: 10 miliardów
euro rocznej nadwyżki. To także duży argument dla nas za członkostwem, choć szkoda, że jedyny tak
głośno omawiany. Kiedy nasza nadwyżka spadnie mogą to wykorzystać przeciwnicy UE by nawoływać
do jej opuszczenia – podobnie jak to miało miejsce w przypadku Brexitu. O faktycznych korzyściach
członkostwa Brytyjczycy przekonują się na własnej skórze – tracąc je.
Jednak pojawiają się próby podważenia istotności i tej kolosalnej nadwyżki. Jedną z głupszych metod
są wyliczenia wykazujące, ze z każdego trafiającego do nas euro, znacząca jego część wraca z
powrotem do Niemiec. To w jakiś sposób ma unieważniać wartość otrzymanych dotacji i jakoby na
dotowaniu nas miały korzystać kraje starej UE (z Niemcami na czele). Ten argument jest zupełnie
absurdalny z przynajmniej dwóch powodów.
Po pierwsze jeśli sklepikarz idąc do swojego sklepu da po drodze ubogiemu 10 zł, a ubogi następnie
wyda to 10 zł w sklepie tegoż sklepikarza na chleb to można powiedzieć, ze pieniądze wróciły do
sklepikarza. Owszem ma je z powrotem w swoim portfelu. Czy to znaczy, ze nie pomógł? Odpowiedź
jest dość oczywista – ubogi ma chleb, sklepikarz ma chleba mniej. Zasadniczo gdyby sklepikarz dał
ubogiemu chleb bezpośrednio nie byłoby tego całego gadania o „wracających pieniądzach”. Tyle
tylko, że nie wiedział czego ubogiemu potrzeba i czy zechce to kupić u niego. Jedyna korzyść jaką
sklepikarz uzyskał to fakt, że za chleb uzyskał 10 zł a kupił go za mniej. Innymi słowy pomoc nie
wyniosła 10 zł, bo tak naprawdę należy ją pomniejszyć o zysk na chlebie.
Jest jeszcze drugi powód dla, którego argument o „wracających euro” jest absurdalny. Jakiekolwiek
euro wypłacane krajom spoza strefy euro, bo tylko tam można za nie coś kupić. Czyli innymi słowy, o
ile beneficjenci nie będą trzymać pieniędzy w materacach, wydadzą je w krajach strefy euro. Zatem
każde euro tam siłą rzeczy wróci. Co nie zmienia faktu, że beneficjenci będą mieli dzięki temu więcej
towarów i usług. Niektórzy i w tym dopatrują się korzyści dla darczyńców: nowe rynki. Tyle tylko, że
skoro budżet UE jest zrównoważony to każde dodatkowe euro na rynkach zewnętrznych jest
okupione jednym euro mniej na rynku wewnętrznym. Oczywiście dla niektórych branż może to być
korzystne rozwiązanie, dla innych będzie jednak gorsze – jak to przy grze o sumie zerowej.
Zatem korzyść z transferów jest bezsprzeczna. Można oczywiście debatować nad efektywnością ich
wykorzystania – ale to już kamyczek do ogródka naszych lokalnych polityków. W tym kontekście
warto się pochylić nad wynikami ostatnich negocjacji. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa to
ostatnia wieloletnia perspektywa, w której uda nam się uzyskać znaczącą nadwyżkę. Rządzący
odtrąbili sukces w tym zakresie. Podane przez premiera kwoty są nieoficjalne i niepotwierdzone w
innych źródłach. Zakładając jednak, ze są prawdziwe – to są co do kwoty rekordowe, ale nasz udział w
budżecie spadnie. Innymi słowy wydaje się, ze można było ugrać więcej. O to jednak było trudno bo

Polska ze względu na zszarganą reputację i pozrywane kanały komunikacyjne jest w całym
przedsięwzięciu bardziej przedmiotem niż podmiotem negocjacji.
Jednocześnie premier Morawiecki dokonał dwóch przełomów w Polskiej polityce, które wydawały się
mało prawdopodobne: po pierwsze pojawiły się zobowiązania Polski w zakresie transformacji
energetycznej oraz zgoda na uzależnienie wypłat od przestrzegania zasad UE w tym praworządności.
W obu przypadkach komunikaty premiera wprost przeczą wypowiedziom polityków unijnych czy
zapisom w dokumentach po szczycie, przekonując nas, że nic takiego nie miało miejsca. Również
gwałtowne ruchy w obozie rządzącym już po powrocie są zastanawiające. Możliwe są dwa
scenariusze. Jeden mówiący o skrajnej niekompetencji premiera zgadzającego się na rzeczy, na które
zgodzić się nie miał. Druga mówi o grze Morawieckiego wbrew części swego obozu by zbliżyć nas z UE
i ograniczyć pole manewru w dalszych harcach co bardziej rozentuzjazmowanych polityków ZP –
zwłaszcza z obozu Solidarnej Polski. Z każdego punktu widzenia opcja druga jest lepsza.

Tomasz Kasprowicz

doktor ekonomii, przedsiębiorca, publicysta

Dr Tomasz Kasprowicz, CFA. Wiceprezes Fundacji Res Publica, redaktor Res Publica Nowa i Liberté!, partner w Gemini. Wykładowca akademicki z doświadczeniem na trzech kontynentach.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do