W piątek protest! Tylko po co?
Ruch Samorządowy „TAK! Dla Polski” zapowiedział na najbliższy piątek (7 bm.) protest
przed siedzibą premiera przeciwko drastycznym wzrostom cen prądu. Prezydenci i
burmistrzowie zrzeszeni w tej organizacji straszą wyłączaniem oświetlenia ulicznego,
zamykaniem placówek sportowych i kulturalnych, a nawet ograniczaniem działalności
szkół i wprowadzaniem nauki zdalnej czy też zawieszeniem kursowania niektórych linii
tramwajowych. Można i tak. Tylko po co, skoro się nie ma do zaoferowania żadnej
propozycji rozwiązania tego problemu?
Planowane protesty spowodowane są spodziewanymi kilkukrotnymi podwyżkami cen energii
elektrycznej, jakie szykują się w polskich miastach od nowego roku. Włodarze niektórych
gmin już otwierają koperty przetargowe i przecierają oczy ze zdumienia, bowiem oferenci
proponują nowe ceny o kilkaset procent wyższe niż w tym roku. Rekordzistą jest Piotrków
Trybunalski, który otrzymał ofertę podniesienia cen… o 1000 procent! Z kolei w Gdańsku do
przetargu tamtejszej metropolitalnej grupy zakupowej żaden oferent nie przystąpił.
Doskonale rozumiem zdenerwowanie i obawy samorządowców o przyszłoroczne budżety,
ale mimo to nie wezmę udziału w proteście, choć dostałem nań zaproszenie. I wcale nie
dlatego, że uważam „Tak! Dla Polski” za przybudówkę Platformy Obywatelskiej, gdzie
prezydenci Warszawy, Łodzi i Poznania są prominentnymi działaczami tej partii, lecz dlatego,
że poza robieniem szumu i nawoływaniem, aby „rząd wziął się wreszcie do roboty”, nie padła
z ich strony żadna propozycja przeciwdziałania podwyżkom. A, przepraszam, pojawiła się
jedna, aby ceny prądu… zamrozić. I nawet podchwycił ją resort aktywów państwowych
ogłaszając w mediach, że planuje zastopować ceny energii dla samorządów na poziomie
618,24 zł za megawatogodzinę (MWh), co stanowi 40-procentowy wzrost względem średniej
wysokości taryf zatwierdzonych przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki (URE). Niby
znośnie, niby do udźwignięcia, tyle że nie do końca. Bo żeby komuś rząd coś dał, to musi też
komuś coś zabrać. Pomysł zamrożenia cen de facto zmusi energetyczne spółki państwowe do
sprzedawania samorządom prądu poniżej kosztów i gdzieś trzeba będzie te straty sobie
powetować. Sprzedawcy energii nie będą mieli w tym względzie skrupułów, dodatkowo
„zdopingowani” zapowiadanym 50-procentowym podatkiem za zyski nadzwyczajne
osiągnięte w 2022 r. Na mieszkańcach odbić sobie strat nie można, bo są sztywne taryfy,
których strzeże URE. Zatem koszty przerzucone zostaną na przedsiębiorstwa, zarówno
prywatne, jak i państwowe czy komunalne, które z kolei będą miały do wyboru – podnosić
ceny albo ograniczyć produkcję i ciąć koszty np. zwalniając ludzi z pracy. W pierwszym
przypadku skutkować będzie to dalszym wzrostem inflacji, zaś w drugim recesją i wzrostem
bezrobocia. Tak czy inaczej za „skuteczność” protestów burmistrzów i prezydentów oraz za
„dobroć” rządu zapłacimy wszyscy.
Tymczasem szukając rozwiązania problemu należałoby sięgnąć do jego źródeł i dowiedzieć
się, co jest przyczyną tak wysokich cen w ofertach prądu dla samorządów. Niewątpliwie po
wybuchu wojny na Ukrainie obserwujemy rozchwianie rynku energetycznego. Ceny na
Towarowej Giełdzie Energii tylko w samych miesiącach letnich skakały od niecałych 600 zł w
pierwszej dekadzie lipca do prawie 2 tys. zł w końcówce sierpnia za 1 MWh. Cały ten
galimatias przede wszystkim efekt sankcji na import do Europy paliw kopalnych z Rosji, co z
kolei pociągnęło za sobą wzrost cen pozyskiwanych skądinąd surowców – gazu, węgla i ropy
naftowej, wykorzystywanych do wytwarzania prądu i rzutuje na koszty jego wytwarzania.
Problem wysokich cen energii nie jest więc wyłącznie bolączką Polski. Niemcy czy Francuzi
we wrześniu br. mieli prąd trzykrotnie droższy od naszego.
Kiedy rynek energii się ustabilizuje? Kiedy wojna się skończy? Jak będzie wyglądała wymiana
towarowa po jej zakończeniu? Na te pytania dziś nikt nie jest w stanie udzielić wiążącej
odpowiedzi. Dlatego w przypadku planowanych umów długoterminowych – a za takie uważa
się dziś umowy zawierane na rok – oferenci zakładają dużą marżę bezpieczeństwa (stąd
kosmicznie wysokie propozycje cenowe jak w przypadku Piotrkowa) lub w ogóle nie
przystępują do przetargów (jak w przypadku Gdańska). Jakie zatem jest wyjście? Można by
specustawą zawiesić czasowe stosowanie w tym zakresie prawa zamówień publicznych.
Zwolniłoby to samorządy z konieczności przeprowadzania żmudnych, długotrwałych
postępowań przetargowych i pozwoliło na zawieranie transakcji wolnorynkowych – po
pierwsze, na bazie ofert dnia (czy nawet ofert godzinowych), po drugie, na krótsze, znacznie
bezpieczniejsze dla oferentów okresy (np. dwumiesięczne). Krótszy okres umowny, to niższe
ryzyko finansowe dla sprzedawcy energii i mniejsza konieczność zabezpieczenia się wysoką
marżą. Najprostsze rozwiązania bywają często najlepsze.
Średnioważona cena rynku RDN we wrześniu br. wyniosła nieco ponad 900 zł. Oczywiście
jest to więcej urzędowe 618 zł, ale z giełdy wieje lekkim optymizmem, gdyż np. 6 września
br. zanotowano cenę 670,83 za MWh. Analitycy ostrożnie prognozują stopniowy spadek cen
energii. Stopniowy, bowiem politycznymi decyzjami można rynek zdestabilizować bardzo
szybko, zaś powrót na właściwe tory zajmuje już trochę czasu. Choć widać już, że europejska
gospodarka zaczyna otrząsać się po wczesnowiosennym szoku. Tyle że z kolei czas, który
pozostał samorządom do końca aktualnych umów energetycznych, nieubłaganie ucieka.
Pytanie zatem, co należy uczynić, aby ustawa – o ile Sejm zechce ją uchwalić – mogła zostać
szybko przyjęta? W omijaniu opinii Komisji Europejskiej PiS ma już doświadczenie –
przedkłada projekt poselski zamiast rządowego. A co zrobić, by nie przeleżała miesiąca w
senackiej zamrażarce? Otóż zamiast przed kancelarię premiera działacze „TAK! Dla Polski”
powinni wybrać się wówczas do Senatu i namówić swoich kolegów stanowiących w tym
gremium większość, aby „pchnęli” projekt takiego aktu prawnego na szybką ścieżkę
legislacyjną. To chyba bardziej pożyteczne, niż krzyki i gwizdy w alejach Ujazdowskich.
Radosław Gajda, bezpartyjny, woj. łódzkie
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Pomijam z zeszłego wieku analizę inflacji i zwalniania ludzi bo istotniejsza jest dla mnie cena energii. Samorządy nie muszą kupować energii w przetargach bo mogą kupować po cenach bieżących od sprzedawcy tzw zastępczego tak jak większość przedsiębiorców bez umowy długoterminowej. Po zdjęciu obligo na kupowanie prądu przez giełdę cena w Polsce spadnie bo ceny węgla na świecie wzrosły tylko do 300 USD ze 100 USD w 2018r a nasze wydobycie jest tańsze. Na 1MWh zużywa się 0,5 tony węgla. Notowania EU ETS też spadły. Powyżej 1300 za 1MWh energii to ponadprzeciętne zyski.
Jest jeden haczyk. Cena u operatora rezerwowego jest sztywna i od 1 listopada wynosić będzie prawie 1 tys zł za MWh.ile będzie wynosić w 2023 r.? Tego nie wie nikt.
Tyle płacą przedsiębiorcy bo sprzedawcy energii kupują na gieldzie i nie rozumiem dlaczego mielibyśmy dorzucać nasze pieniądze państwowe do naszej kasy w samorządach. Zawsze można zorganizować przetarg na zakup długoterminowy a ceny po zniesieniu obliga na obrót na giełdzie na pewno będą spadać. Wskazują na to koszty produkcji energii.
O ile ten oblig zostanie zniesiony, bo KE raczej Polski za to nie pochwali.
Nie ma dyrektywy na ten temat. Handlarze energią powinni mieć możliwość zakupu i sprzedaży gdzie chcą. Trzeba zacząć od możliwości zakupu surowców przez giełdę czyli węgla i drewna. Ale trzeba najpierw rozbić monopol Lasów Państwowych.
Dyrektywy nie ma, ale TGE jest powiązana z gieĺdami europejskim. Jeśli obligo giełdowe zniknie, odpowiedzmy sobie na pytanie, czy jesteśmy jako kraj samowystarczalni energetycznie. Ostatni alert blackoutowy pokazał, że jednak nie. Groźba blackoutu w Polsce spowodowana była awariami elektrowni w Nieczech i Szwecji.
Nie szukajmy problemów tam gdzie ich nie ma. Będzie można kupować na giełdzie ale nie trzeba więc jak zabraknie to bez problemu dokupimy. Robert Raczyński wczoraj w Polsacie mówił że już dawno samorządy miały problem ze wzrostem cen prądu i rozwiązaniem jest efektywność efergetyczna. W jego przypadku w postaci energooszczędnego oświetlenia.
Giełda została powolana do życia dla transprentności handlu energią. Znając stosunek KE do Polski, po zdjęciu obligu giełdowego rychlo możemy się spodziewać zarzutów o stosowanie praktyk naruszajacych zasady konkurencyjności. Obym sie okazał złym prorokiem, ale obawiam się kolejnych kar.
Co to za bzdury. TGE powstała w 2000 a obligo weszło w 2018 a KE nie daje kar bez powodu.
Przyjdzie Tusk,Kotłownia2050,Tygrys z Pawlakiem,Sweter Czarzasty i ceny spadną.Taki żart POjeby lewackie.