Jak dzięki "Samorządności" poznałem kapitana Klossa

10/10/2022 06:37

Ponad 70 numerów tej gazety to dowód prężności środowiska niezależnych samorządowców. Portal internetowy założyć może każdy. Własne pismo, na papierze wydawane, wciąż nobilituje. Zwłaszcza jeśli przyjemnie je wziąć do ręki.

Reklama

Anglicy w koloniach czy Francuzi na antypodach potwierdzali swoją kulturową przynależność, przeglądając nadesłane z ojczyzny numery "Timesa" czy "Figaro". Nawet o "Gazecie Wyborczej" już w dobie dominacji sieci mówi się, że ma własne partie: kiedyś Unię Wolności teraz Platformę. Z "Samorządnością" jest inaczej: ugruntowuje raczej poczucie wspólnoty, zawarte w nazwie MWS, wydającego ją stowarzyszenia. To nie biuletyn ani przedłużenie ręki, lecz ciekawa gazeta.

Wszystko dzieje się za sprawą paru osób, kiedyś w rozebranym już biurowcu przy warszawskiej Tamce, gdzie miała swoją siedzibę Mazowiecka Wspólnota Samorządowa, teraz w jej nowym biurze przy Koszykowej. Naczelnym "Samorządności" pozostaje od zawsze znany z olimpijskiego spokoju politolog Paweł Dąbrowski, twórcą logistyki umożliwiającej wyprodukowanie pisma i rozprowadzenie nakładu wiceprezes MWS Mariusz Ambroziak, zaś najczęstszym bohaterem wywiadów Konrad Rytel, który przed czterema laty jako pierwszy w historii Mazowsza niezależny samorządowiec zdobył poparcie wyborców, pozwalające na uzyskanie mandatu w Sejmiku Wojewódzkim. W kampanii opowiadał o swoich planach, teraz o tym jak je wprowadza w życie, ale wszystko na łamach "Samorządności".

Każdy z zaangażowanych w to przedsięwzięcie może opowiedzieć własną jego historię. Nie zawsze związaną z osobami z pierwszych stron innych gazet czy celebrytami. Nie zapomnę wizyty w Święcicach pod Warszawą, gdzie w parę tygodni po inwazji putinowskiej na Ukrainę młodzi ludzie z Klubu Możliwości wspierani przez lokalnych samorządowców niezależnych i liderów Wspólnoty, błyskawicznie przekształcili niepotrzebny nikomu wcześniej hotel w tymczasowy dom dla trzystu uchodźców ukraińskich. Pamiętam zwykłe z nimi rozmowy, z poszanowaniem prywatności i bez pukania do pokoi i wyniesione z nich wrażenie, że jest im tu tak dobrze, jak tylko to możliwe. Jedni chwalili się pracą w kebabowni w pobliskim Błoniu, innych interesowała cena samochodu, jakim tam zajechaliśmy. Gdy się z nimi gadało, trudno było uwierzyć, że dopiero co uciekli spod bomb i rakiet najeźdźcy. 

To dzięki "Samorządności" poznałem Stanisława Mikulskiego, niezapomnianego odtwórcę roli Hansa Klossa w serialu "Stawka większa niż życie", kultowym nie tylko dla mojego pokolenia. Zaprosił nas do swojego mieszkania przy Chmielnej, naszą uwagę zwróciło, jak skromnie pozostaje urządzone. Ujęła nas jego bezpośredniość i zupełny brak pozy. Udzielił wywiadu, w którym poparł zamierzenia Mariusza Ambroziaka na rzecz niezależnej samorządności. Długo z nami rozmawiał, chociaż ciężko już wtedy niedomagał, następnego dnia miał iść do szpitala na badania. Zbiegiem okoliczności okazałem się ostatnim dziennikarzem, który rozmawiał z tą rozpoznawalną dla każdego Polaka postacią. 

Podobnie serdeczny w rozmowie okazał się inny bohater, nie filmowy już, lecz boiskowy - Henryk Kasperczak, mistrz środka pola ze słynnej drużyny Kazimierza Górskiego. Rozmawialiśmy o polskim piłkarstwie. O tym, że dla nich świadomość stawania się bohaterami wyobraźni zbiorowej okazywała się oczywista i zmuszała do dawania z siebie wszystkiego. Motywowała silniej niż pieniądze i sława.    

Z inną legendą zetknąłem się, wypytując Zbigniewa Bujaka o szczegóły, dotyczące podziemnej Solidarności. Rozmawia zawsze chętnie i rzeczowo. W kwestii Ukrainy okazuje się równie kompetentny, co w temacie dawnej Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej. Na pytanie, co u niego słychać zwykle odpowiada, że pisze książkę o społecznej historii Solidarności. A mnie, gdy podziwiam jego wigor i precyzyjne oceny, za każdym razem trudno oprzeć się refleksji, że dla Polski pewnie byłoby lepiej, gdyby pisaniem książek zajął się Jarosław Kaczyński, któremu demonstranci przed jego willą wypominają: "13 grudnia spałeś do południa",  a rządzeniem bohater tamtego czasu Zbigniew Bujak. Na razie jednak jest odwrotnie.

Tym bardziej potrzebna okazuje się gazeta, która swojego zainteresowania nie ogranicza do miejskich rogatek. Polska się na nich nie kończy. Zwykle z każdym kilometrem dalej okazuje się ciekawsza. Dlatego tak istotne znaczenie ma prezentowanie lokalnych liderów, sposobów, w jaki radzą sobie z problemami, sensu niezależnego od partii politycznych działania. W jednej z kampanii samorządowych przejechałem wiele kilometrów, będąc w Radomiu i Ostrołęce, Błoniu i Karczewie. Kontaktu bezpośredniego nic bowiem nie zastąpi. Przekonałem się o tym, gdy przedstawiając się "Samorządnością" zadzwoniłem do jednego z działaczy lokalnych z Płocka: nazwę skojarzył nie z tytułem pisma lecz z konkurencyjnym komitetem wyborczym, więc na pierwsze dziesięć pytań - zanim wszystkiego sobie nie wyjaśniliśmy - odpowiadał co najwyżej "tak" lub "nie" albo i w ogóle. Teraz marka "Samorządności" stała się już wyrazista i rozpoznawalna. Gdy nią się przedstawiłem zadając pytanie marszałkowi Senatu Tomaszowi Grodzkiemu - miałem wrażenie, że napręża się dodatkowo, by odpowiedzieć jak najbardziej precyzyjnie, bo kwestia dotyczyła terminu wyborów. 

Nigdy i nigdzie nie spotkałem się za to z przypadkiem odmowy odpowiedzi dlatego, że to dla "Samorządności", co w czasach, kiedy pracowałem dla "Gazety Wyborczej" czy "Życia" zdarzało się nierzadko. 

Trudno się dziwić, że emocji negatywnych tytuł nie budzi, skoro zachowuje nie tylko obiektywizm ale i swego rodzaju bezinteresowność. Przed każdymi wyborami "Samorządność" zachęca przede wszystkim do udziału. Dotyczy to również tych, w których wydająca ją Mazowiecka Wspólnota Samorządowa nie wystawia ani nie popiera kandydatów: prezydenckich oraz do europarlamentu. 

W najważniejszych sprawach - jak niedawno kwestii przyszłości środków z Krajowego Planu Odbudowy - wypowiadali się na łamach indagowani przez nas eurodeputowani konkurencyjnych partii: Andrzej Halicki z PO i Zbigniew Kuźmiuk z PiS ale też mniejszych ugrupowań. To czytelnik oceni, komu wierzy. My nie cenzurujemy, co najwyżej filtrujemy. Tak, żeby strumień faktów i analiz, trafiający do czytelnika okazał się ożywczy a nie mętny jak niedawno woda z Odry.

W trudnych czasach gazeta umożliwia debatę. Buduje wspólnotę. Dobra gazeta, a taką jest "Samorządność".

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do