
W stulecie urodzin mec. Wiesława Chrzanowskiego (20 grudnia 1923 - 29 kwietnia 2012)
Jego kolejne życiowe role: konspiratora w antyhitlerowskim ruchu oporu, rannego w walkach powstańca warszawskiego, więźnia politycznego a po latach współautora statutu Solidarności, tej pierwszej wielkiej i dziesięciomilionowej, układają się w konsekwentną drogę życiową. Jej ukoronowanie stanowiło objęcie funkcji Marszałka pierwszego od kilkudziesięciu lat polskiego Sejmu, pochodzącego w całości z wolnych wyborów. Zasłużył na to jak nikt inny.
W przełomowym 1989 roku, 28 października zjazd założycielski Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego wybrał Wiesława Chrzanowskiego prezesem tej partii.
Niemal dokładnie w dwa lata później, bo 25 listopada 1991 r. pierwszy od 1928 r. polski Sejm wyłoniony w wyborach całkowicie wolnych i uczciwych - wskazał go na Marszałka. Pozostawał nim przez dwa lata, aż do rozwiązania izby poselskiej przez prezydenta Lecha Wałęsę.
Z niezwykłym poparciem na czele Sejmu: pierwszego wolnego, ale i podzielonego
Kandydatura mec. Chrzanowskiego zaskarbiła sobie szerokie poparcie, o co nie było wtedy łatwo, bo próg pięciu procent głosów, jako niezbędny, żeby się w Sejmie znaleźć, wprowadzono dopiero na kolejne wybory. Te pierwsze wolne wyłoniły izbę poselską rozdrobioną, z reprezentacją kilkudziesięciu ugrupowań. Poparcie dla Chrzanowskiego uzgodniło zawczasu pięć z nich: macierzyste Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Kongres Liberalno-Demokratyczny, Konfederacja Polski Niepodległej, Porozumienie Centrum i Porozumienie Ludowe. A więc zarówno te, które weszły później do rządu Jana Olszewskiego, jak i oponenci przyszłego gabinetu.
W rozstrzygającym głosowaniu Wiesław Chrzanowski zyskał poparcie 267 posłów - o dwa głosy więcej niż parę tygodni temu Szymon Hołownia ubiegający się o to samo stanowisko, przy czym do Sejmu obecnej kadencji weszło zaledwie pięć ugrupowań a nie kilkadziesiąt.
Okoliczności wyboru mec. Chrzanowskiego przez naprawdę wielobarwną koalicję, która w tej formie nie powtórzyła się ani razu, tak opisał Antoni Dudek: "Poza posłami Piątki poparli go także reprezentanci Solidarności, UPR oraz Polskiego Programu Gospodarczego (PPG). Ten ostatni klub - popularnie nazywany Dużym Piwem - utworzyła w Sejmie większość posłów (dokładnie 13) wybranych z listy PPPP i należących do "biznesowego" skrzydła partii piwoszy" [1]. Jeśli więc rzecz ująć najkrócej, mecenas Chrzanowski przekonał do siebie zarówno formacje centroprawicy jak związkowców z NSZZ "Solidarność", którym jedenaście lat wcześniej napisał statut. A także happeningową i libertyńską Polską Partię Przyjaciół Piwa oraz twardo fundamentalistyczną w obronie konserwatywno-liberalnych dogmatów Unię Polityki Realnej Janusza Korwin-Mikkego. Rozradowany działacz młodzieżówki wymyślił wtedy nawet naprędce wierszyk: "od piwoszy do Mikkego wszyscy chcieli Chrzanowskiego", który nie tylko rozbawił kuluary, ale trafnie oddał istotę sprawy.
Nie zawiedli się z pewnością ci, którzy na niego postawili. Na miarę swojej historycznej roli marszałek Chrzanowski wyróżnił się bezstronnością nie tylko w sposobie prowadzenia obrad, ale też w szukaniu kompromisowych rozwiązań politycznych w izbie poselskiej rekordowo, jak się okazało, wówczas rozdrobnionej, w której największy klub (Unii Demokratycznej) liczył 62 posłów. Jeśli Sejm był podzielony, to o Chrzanowskim powiedzieć trzeba, że go scalał.
Stał się też jednym z trzech najbardziej wyrazistych i szanowanych - na równi z później sprawującymi tę funkcję Józefem Zychem (Polskie Stronnictwo Ludowe) i Maciejem Płażyńskim (Akcja Wyborcza Solidarność) - marszałkiem odrodzonego polskiego Sejmu. Za swój obiektywizm przyszło mu wysoką zapłacić cenę.
Cena, jaką przyszło mu zapłacić
Gdy Janusz Korwin-Mikke zgłosił w Sejmie już w maju 1992 r. projekt uchwały lustracyjnej, Chrzanowski wstrzymał się od głosu na posiedzeniu Prezydium Sejmu przy rozstrzygającej decyzji, czy w ogóle to dopuścić do głosowania na forum obrad, bo projekt wzbudził rozliczne wątpliwości natury prawno-konstytucyjnej. Trzech członków prezydium było za tym, dwóch przeciw, więc wstrzymujący się głos Chrzanowskiego przeważył o dalszym procedowaniu uchwały, bo przy równym rachunku zdanie Marszałka by ją utrąciło. Kiedy minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz, zresztą podwładny Chrzanowskiego w ZChN, realizował po swojemu uchwałę lustracyjną - Marszałek został przez niego, podobnie jak Lech Wałęsa, pomówiony o współpracę z tajnymi służbami PRL. Po latach sąd oczyścił go z zarzutów. Wiadomo, że Wiesław Chrzanowski jako były więzień polityczny i współtwórca wraz z Janem Olszewskim statutu Solidarności, ciężko to oskarżenie przeżył. Nigdy jednak nie powiedział, że żałuje pamiętnego głosowania na prezydium.
Mówiło się po prostu: Marszałek. I wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi. Jego poprzednika pełniącego tę samą funkcję w Sejmie kontraktowym, seksuologa z zawodu i abnegata Mikołaja Kozakiewicza ze Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego raczej nikt poza okolicznościami ściśle protokolarnymi w podobny sposób nie tytułował. Wiesław Chrzanowski zbudował swój autorytet dzięki biografii, tak bogatej, że aż symbolicznej oraz za sprawą zachowań w sali obrad, a nie jak inni politycy formując dwór. Bo zawsze pozostawał dostępny i życzliwy. Dla nas dziennikarzy również.
Mieszkał w zwykłym bloku, a drzwi pozostawały otwarte
Pamiętam moją u niego w domu wizytę wraz z ekipą Wiadomości TVP, kiedy pracowałem nad materiałem o Wojciechu Wasiutyńskim, dawnym uczestniku ruchu oporu we Francji i żołnierzu generała Stanisława Maczka, wieloletnim emigracyjnym publicyście ruchu narodowego. Chrzanowski - wtedy już tytułowany Marszałkiem - przystał na pierwszą zaproponowaną godzinę nagrania i zaprosił do siebie. Przyjechaliśmy do jego mieszkania o niewielkim metrażu w skromnym bloku na warszawskim Powiślu. Ujęło nas, że żyje tak zwyczajnie jak jego wyborcy, bo niejeden polityk już wtedy zdążył się wprowadzić do apartamentu w chronionym osiedlu z meblami na wysoki połysk. Starał się i świetnie się to udało zmieścić jak najlepiej to, co chce powiedzieć, w kilkunastu sekundach wypowiedzi dla głównego wydania. Chociaż nie wywodził się przecież z ery mediów audiowizualnych, a zaraz po wojnie, zanim aresztowała go komunistyczna bezpieka, pisywał w "Tygodniku Warszawskim" redagowanym przez środowiska chrześcijańsko-demokratyczne, starające się znaleźć dla siebie i czytelników miejsce choćby na marginesie ówczesnej oficjalnej rzeczywistości. Daremnie zresztą, bo większość redakcji do końca 1948 r. trafiła za kraty. Sam Chrzanowski na długie sześć lat, po ciężkim śledztwie. Żadna encyklopedyczna notka nie odda tego, co przeżył.
Dzieło życia: statut dziesięciomilionowego Związku
O człowieku, zwłaszcza tak twórczym, najwięcej mówi jego dzieło. W tym sensie Wiesław Chrzanowski przeszedł do historii wcześniej, niż objął funkcję Marszałka pierwszego od ponad sześciu dekad pochodzącego z wolnych wyborów polskiego Sejmu. Za dzieło jego życia uznać trzeba statut NSZZ "Solidarność", który napisał wspólnie z Janem Olszewskim. Nie był to przecież zwyczajny dokument zwykłego związku zawodowego.
Za sprawą działań władzy, próbującej do niego dopisać zasadę kierowniczej roli PZPR, na które nie godzili się związkowcy - Polska stanęła już jesienią 1980 r. wobec groźby kryzysu nawet poważniejszego niż ten, który ostatecznie rozgorzał w grudniu następnego roku.
Za sprawą prawniczych i negocjacyjnych umiejętności Wiesława Chrzanowskiego nie tylko najgorszego udało się uniknąć, ale znienawidzony dopisek w statucie Solidarności się nie znalazł. Związek zaś zyskał podstawy do legalnego działania, chociaż później zamach generałów z 13 grudnia 1981 r. pozbawił go na ponad siedem lat tej możliwości. Wróćmy jednak do gorącej jesieni 1980 roku.
Ewa Berberyusz tak relacjonowała obrady Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej przy Kopernika w przeddzień rejestracji Związku w Sądzie Najwyższym: "Tadeusz Mazowiecki zmęczonym ruchem sięgając po mikrofon, apeluje do wszystkich o zdystansowanie się od ujmowania zagadnienia w kategoriach meczu z sędzią Kościelniakiem: Tu się ważą daleko poważniejsze sprawy.
Wrocław (Modzelewski bardzo wolno): Nie zapominajmy, że w naszych rękach spoczywa los Polski. Być może w historii powojennej jest to jedyny przypadek, gdzie statut związku zawodowego może stać się przyczyną wydarzeń o rozmiarze europejskim" [2].
Autorami statutu Solidarności o takim właśnie znaczeniu byli - przypomnijmy - Wiesław Chrzanowski i Jan Olszewski. Człowiek istnieje poprzez swoje dzieło, można tylko powtórzyć.
A już dzień później po obradach "krajówki" w KIK, jak oddała z kolei Joanna Strzelecka: "10 listopada przed gmachem sądów na Lesznie czekał spory tłum ludzi. (..) Dlaczego Sąd tak długo każe czekać? Coś głośniej mówiono, krzyczano. W końcu tuż przed drugą po południu wyszli. "Solidarność" zarejestrowana bez zmiany statutu! Nie trzeba strajkować! Trzaskają aparaty, warczą kamery, błyskają flesze. (..) Zniknęło napięcie.
Wałęsa przemawia: "..jest dobrze, tak jak chcieliśmy". Potem chwila powagi, śpiewamy "Jeszcze Polska" i "Boże coś Polskę". I szybko do autobusów, prawie w biegu. Przedstawiciele "Solidarności" jadą na audiencję do Księdza Prymasa na Miodową. Jadą dwa autobusy MZK z nalepkami "Solidarność"; jeden z Huty Warszawa i jeden z Ursusa. Na Ogrodowej, na Świerczewskiego przechodnie już wiedzą. Uśmiechnięte twarze, podniesione dwa palce prawej ręki. Znak "Victoria"" [3]. Cytowany reportaż "Tygodnika Powszechnego" spod sądów kończy się znamiennymi słowami: "Uniknięto konfliktu, którego skutki najbardziej dotknęłyby Polaków. Odczułby je jednak cały świat" [4].
Chrzanowski rzetelnie wówczas na taki finał zapracował. Doradzał również przy rejestracji Niezależnego Zrzeszenia Studentów wspólnie z Bolesławem Banaszkiewiczem co pozwoliło nie dopuścić do wprowadzenia zapisu o przewodniej roli partii, przez żaków zwanego "kierownicą".
Od lat uczestniczył w niebanalnych polemikach, dotyczących przyszłości Polski.
Gdy w czasach rodzącej się opozycji demokratycznej nieformalny lider Komitetu Obrony Robotników a potem Komitetu Samoobrony Społecznej KOR Jacek Kuroń opublikował "Myśli o programie działania", to jak pisze w "Nielegalnej polityce" Andrzej Anusz: "Z tezami Jacka Kuronia polemizował m.in. Wiesław Chrzanowski, który w 1977 r. na łamach londyńskiej "Myśli Polskiej" opublikował artykuł pt. Rzecz o obronie czynnej i tzw. lewicy laickiej. Sprzeciwiał się pomysłom finlandyzacji PRL, twierdząc, że nie zgodzą się na to ani PZPR, ani ZSRR. Pisał, że system nie jest reformowalny i należy go odrzucić w całości, że tylko stała mobilizacja sił narodowych ("obrona czynna") może przynieść powodzenie w walce z systemem" [5]. Znacznie dalej poszedł oczywiście Leszek Moczulski w opublikowanej na czas papieskiej pielgrzymki z 1979 r. dającej niezależnie myślącym Polakom szansę policzenia się, bycia razem i budowania wspólnoty, "Rewolucji bez rewolucji". W tym samym roku powołał Konfederację Polski Niepodległej.
Chrzanowski na utworzenie swojej partii poczekał aż 10 lat, angażując się w inne opozycyjne działania. Jednak to on a nie Moczulski został w nowej Polsce ministrem, przyjmując w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego odpowiedzialność za resort sprawiedliwości, chociaż całość tego doświadczenia zamknęła się jednym tylko roku 1991. Eliminował wtedy odziedziczone po PRL często drobne ale dotkliwe absurdy prawne.
Charyzma żywa, nie z granitu
Ministrem przemysłu i handlu, i to w dwóch rządach międzywojnia, Władysława Grabskiego i Wincentego Witosa, był jego ojciec, też Wiesław, profesor politechnik lwowskiej i warszawskiej. Powiedzenie, że Wiesław junior patriotyzm wyniósł z domu wydaje się więc w tym kontekście trywialne. Był rówieśnikiem bohaterów "Kamieni na szaniec" ale nie walczył w Szarych Szeregach lecz Narodowej Organizacji Wojskowej a później w Batalionie Armii Krajowej "Harnaś". Został ranny w Powstaniu Warszawskim. Zaraz po wojnie znalazł się w kręgu łączącym nadzieje z odradzającym się Stronnictwem Pracy o formacie chrześcijańsko-demokratycznym. Ostrzeżeniem stało się już pierwsze, chociaż krótkie, zatrzymanie przez urząd bezpieczeństwa, po którym zszedł do podziemia. Ujawnił się w ramach amnestii.
Do więzienia po ciężkich przesłuchaniach trafił na dłużej w latach 1948-54. Za kratami dane mu było przejść piekło. Po wyjściu na wolność też wiele czasu minęło, zanim skorzystał z pełni praw obywatelskich. Chociaż studia prawnicze ukończył już w 1945 r. na krakowskim Uniwersytecie Jagiellońskim, dopiero w podobnie przełomowym roku 1981 r. dopuszczono go wreszcie do wykonywania zawodu adwokata.
Za to już od 1965 r. doradzał Chrzanowski kard. Stefanowi Wyszyńskiemu. Czas był szczególny, bo milenijnego konfliktu między państwem a Kościołem, kiedy Władysław Gomułka mówił o "tysiącleciu Państwa Polskiego" a Ksiądz Prymas o milenium chrześcijaństwa w Polsce. Starły się dwie narracje, kleryków z seminariów w tym Jerzego Popiełuszkę powoływano do "ludowego wojska polskiego", wściekłość władz wzbudził też pojednawczy list biskupów do episkopatu niemieckiego.
Doradzał też kolejnemu prymasowi Józefowi Glempowi. Pośredniczył w zwalnianiu internowanych i więźniów politycznych. Pod koniec lat 80. został prodziekanem na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Zawodowo zajmował się jako radca prawnymi aspektami spółdzielczości mieszkaniowej, skromną i z pozoru najnudniejszą pracę wykonywał rzetelnie. Cierpliwość Chrzanowskiego wynagrodziła dopiero nowa Polska, która powierzyła mu stanowisko ministra sprawiedliwości.
Podobnie jak teraz po wyborach uwalniających Polskę od rządów PiS, Szymon Hołownia został po raz pierwszy posłem i od razu marszałkiem - tak samo jesienią w 1991 r. Chrzanowski jako poselski debiutant stanął na czele wolnego po czasach rządów komunistycznych i już nie objętego kontraktem jak ten po 4 czerwca 1989 r. Sejmu.
Po raz ostatni mandat parlamentarzysty sprawował w Senacie, w latach 1997-2001 z ramienia Akcji Wyborczej Solidarność, kiedy położył zasługi dla uchwalenia epokowej reformy samorządowej i administracyjnej, której założenia obowiązują do dzisiaj a w międzyczasie ułatwiły akcesję Polski do Unii Europejskiej i pozyskanie od niej środków pomocowych.
Czytelnikom należy się wyjaśnienie, dlaczego pomnikowy życiorys Marszałka pozwoliłem sobie zamieścić w końcowej części artykułu. Wytłumaczenie proste. Nie z legendą przecież przez lata mieliśmy kontakt, lecz z żywym człowiekiem. Życzliwym, dowcipnym, bystrym. Takim go zapamiętamy. Jednego z największych bohaterów wolnej Polski, o którą walczył i za którą był raniony, torturowany i więziony. I której wskrzeszenia nie tylko dane mu było dożyć, ale czynnie wpływać na jej kształt. Po to, by zbliżała się do marzeń młodzieży międzywojnia i konspiratorów czasu okupacji niemieckiej, warszawskich powstańców i więźniów politycznych stalinizmu, wreszcie uczestników opozycji demokratycznej i milionów członków NSZZ "Solidarność".
W każdej z tych ról tak znakomicie odnajdował się Wiesław Chrzanowski. Z ich zaś połączenia zrodził się nie pomnik z cokołem z granitu, lecz charyzma, żywo oddziałująca na uczniów i następców. Dorównać mu się pewnie nie da. Pozostaje stać się wartym jego tradycji.
Łukasz Perzyna
[1] Antoni Dudek. Pierwsze lata III Rzeczypospolitej 1989-1995. Wydawnictwo GEO, Kraków 1997. s. 193
[2] Ewa Berberyusz. Załącznik. "Kultura", Warszawa, z 23 listopada 1980
[3] Joanna Strzelecka. Na Miodowej i u "Nowotki". "Tygodnik Powszechny" z 16 listopada 1980
[4] ibidem
[5] Andrzej Anusz. Nielegalna polityka. Zjawisko drugiego obiegu politycznego w PRL (1976-1989). Akces, Warszawa 2019, s. 94-95
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie