
Wyniki wyborów parlamentarnych zawsze są dla jednych nadzieją na lepszą przyszłość, a dla innych smutną rzeczywistością. Ja jestem w tej drugiej grupie, ale głównym źródłem moich smutnych refleksji jest negatywny wynik referendum.
Jestem demokratą. Moje pokolenie (w tym ja) walczyło z komuną o wolną i demokratyczną Polskę. Demokrację rozumiem i nie mam żalu do moich rodaczek i rodaków za ich inne niż moje głosowanie w wyborach parlamentarnych. Do zjednoczonej prawicy nie miałbym pretensji o przegrane zwycięstwo wyborcze, gdyby wynik tych wyborów miał skutek tylko kadencyjny - czyli cztery lata. Niestety te wybory rozstrzygnęły przyszłość Polski, co najmniej na dziesiątki lat, zabierając jej szansę na samodzielny byt. Władzę przejmuje dotychczasowa opozycja, która postanowiła polskie sprawy oddać w obce ręce. Wstępując do Unii Europejskiej mieliśmy świadomość, że niektóre prerogatywy oddajemy w ręce wspólnoty europejskiej jaką wówczas była Unia Europejska, ale tylko niektóre.
Dziś za sprawą Niemiec i Francji, ta europejska wspólnota jest przekształcana w państwo federacyjne, w którym słabsze państwa (chodzi tu o potencjał ekonomiczny i ludnościowy) będą pełnić raczej rolę niemieckich landów, a nie jak niektórzy politycy by chcieli - stanów jak w USA. To byłby nadmiar szczęścia. Oczywiście ta transformacja nie będzie gwałtowna, by nie szokować obywateli obecnych bytów państwowych, ale z całą pewnością będzie dokonana, bo takie założenia są w oficjalnych programach prezydenta Francji Emmanuela Macrona i kanclerza Niemiec – Olafa Scholza. Nawet jak ich nie będzie u władzy, to ich następcy będą ten kurs kontynuować, by pokazać swoim wyborcom, że nie tylko dbają o władzę zastaną, ale potrafią ją poszerzyć i nie będzie to takie trudne po likwidacji prawa weta w UE, w sytuacji gdy dysponują przewagą w głosowaniu, a także wielkim potencjałem finansowym. Dzisiaj do podboju nie jest potrzebna armia. O wiele skuteczniejszym orężem są pieniądze i właśnie z tych powodów Niemcy mają jedną z najsłabszych armii w UE i właśnie m. innymi z tego powodu, mają do dyspozycji wielkie pieniądze którymi podbijają Europę. Taki jest mechanizm władzy. Putin też napada na sąsiadów by przekonać swój elektorat, że dopóki on jest przy władzy to wielkość i znaczenie Rosji w świecie będą rosnąć.
Za ten nieszczęśliwy scenariusz dla Polski odpowiadają również ci, którzy zobowiązali się do przygotowania i prowadzenia dla zjednoczonej prawicy kampanii wyborczej bo:
- Uparcie przekonywali tych, którzy byli do prawicy przekonani.
- Uparcie straszyli fatalną przyszłością pełną niebezpieczeństw z niechybną wojną w tle.
- Błędnie założyli, że prawica wygra wybory wysoko i nie będzie musiała szukać koalicjanta w przyszłym parlamencie, więc nie zadbali o takie możliwości. Wręcz odwrotnie. Wszystko robili aby potencjalnych koalicjantów zniechęcić do siebie w sposób ostateczny.
- Błędnie założyli, że wystarczy zniszczyć politycznie Donalda Tuska, a cała koalicja się rozpadnie, przy czym nie korygowano tej narracji mimo widocznych odwrotnych tendencji opinii publicznej (notowania PO za Tuska urosły o ponad 10%).
- Błędnie założyli, że większa frekwencja w wyborach będzie korzystna dla prawicy.
- Zjednoczona prawica wyhodowała sobie (tak jak wszystkie dłużej rządzące ugrupowania) osobników nazywanych powszechnie jako „tłuste koty”. Obsadzanie ich na czołowych miejscach list wyborczych było błędem. Oni nie mieli motywacji do zdecydowanej, pełnej poświęceń walki wyborczej, nie mówiąc o tym, że nie byli wstanie wykrzesać z siebie oczekiwanego w takim przypadku „ognia”. Byli mało przekonujący, czasem apatyczni.
Zapędziłem się – WYSTARCZY!
Rezultatem takich i innych błędów, które przemilczę, jest fakt, że zjednoczona prawica nie tylko nie pozyskała nowych wyborców, ale utraciła ponad 400 tys. starych. W tej grupie najwięcej jest ludzi wykształconych, którzy się wkurzali na zbyt nachalną i prostacką kampanię. Zapomnieli o istnieniu polskiej rogatej duszy, która się buntuje przeciw naciskom. Znam osobiście rodzinę (trzy osoby dorosłe, dobrze wykształcone), która w swoim buncie nie zagłosowała na żadne ugrupowanie w wyborach parlamentarnych (oddali puste karty). Natomiast wzięli udział w głosowaniu referendalnym, skreślając cztery razy NIE.
Ci którzy decydują się brać na siebie odpowiedzialność za wyniki wyborów muszą pamiętać, że ludzie dorośli w wieku rozwojowym (18 – 50 lat) nie chcą kupować przyszłości niepewnej, a tym bardziej smutnej i groźnej (serwowanej przez prawicę), oni wolą wybierać przyszłość radosną, beztroską z opiekuńczą władzą, która obiecuję, że im stworzy raj na ziemi.
Właśnie taki program serwowała im dotychczasowa opozycja. To nic, że teraz z wielu obietnic się wycofują, bo się one nawzajem wykluczają, albo są nierealne lub wręcz absurdalne.
Wygrali, bo posłuchali podpowiedzi znanego byłego polityka – specjalisty od penisów i wódki, który publicznie radził opozycji – bez kłamstw wyborów nie wygracie.
Jestem oburzony taką kampanią, bo ona niszczy państwo, demoralizuje nie tylko polityków, ale także społeczeństwo, ale co poradzić – ona już na stałe wejdzie do naszego życia powodując, że przyszłe wybory, zamiast programowych przetargów, będą przypominać bardziej koncerty życzeń (dla każdego coś miłego), a nawet konkursy piękności.
O ile wynik wyborów parlamentarnych był przewidywalny, bo znaliśmy wyniki przedwyborczych sondaży, to wynik referendum był dla mnie zaskoczeniem. I nie chodzi mi tu o decyzje wyborców w odniesieniu do poszczególnych referendalnych pytań, bo średnia pozytywnych odpowiedzi (na NIE) wyniosła ponad 90% . Mnie zaskoczył i nie ukrywam, że bardzo zmartwił udział w referendum zaledwie 44% wyborców, czyniąc referendum nieważnym, a co najgorsze – zbędnym, wbrew konstytucji, narzędziem politycznym dla Polski.
Przypomnę za moim artykułem Przedwyborcze marzenia (SAMORZĄDNOŚĆ nr 79), że ONZ prowadzi badania poziomu zadowolenia narodów ze sposobu sprawowania funkcji suwerena i najwyższy poziom takiego zadowolenia odnotowują dwa państwa: Nowa Zelandia i Szwajcaria gdzie te poziomy wahają się odpowiednio wokół 80 i 90% . Jak wykazały badania, tak wysokie poziomy zadowolenia wynikają ze struktury organizacyjnej władz, sposobu ich wyłaniania, a przede wszystkim przez fakt rozstrzygania najważniejszych zadań i problemów w tych państwach w drodze referendów.
Jak widać z lekceważącego traktowania referendum przez polskie społeczeństwo, my wolimy swoje najważniejsze interesy powierzać politykom, by potem móc narzekać na fatalne skutki ich działań.
Pomijam rozważania słuszności pytania: czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Białorusi? Bo nikt nie będzie tego muru niszczył. Aż tak głupich polityków to na szczęście nie mamy mimo, że niektórzy z nich, publicznie krytykują tę nowoczesną barierę, mając nadzieję, że część elektoratu doceni ich elokwencję. Mnie chodzi o te trzy pozostałe pytania, które mają bardzo wielkie znaczenie dla bezpieczeństwa Polski i jej obywateli (pytania o sprzedaż majątku narodowego i przymusową relokację migrantów), a pytanie odnośnie podwyższenia wieku przejścia na emeryturę dotyczy żywotnego interesu każdego obywatela , który jeszcze nie jest emerytem. Gdyby zagłosowało tylko 7% więcej obywateli, to wynik referendum byłby wiążący władze RP i byśmy mieli poważny argument wobec władz przyszłej (zreformowanej) Unii Europejskiej lub Stanów Zjednoczonych Europy (bo i taka nazwa jest w obiegu) przy konstruowaniu rozstrzygnięć. Ci co nie zagłosowali w referendum, to obywatelki i obywatele, którzy albo:
- wbrew logice uwierzyli opozycji, że referendum to trik wyborczy PiS i wzięcie w nim udziału zmieni wynik wyborów.
- albo są tzw. twardym elektoratem, który bez względu na konsekwencje głosuje tak jak zalecają przywódcy jego ugrupowania politycznego,
- albo są pożytecznymi idiotami głosującymi zawsze przeciw aktualnej władzy, lub z podszeptów,
- albo są to „wolni” obywatele Europy, a nawet świata z polskimi dowodami lub paszportami, dla których takie hasła jak ojczyzna i patriotyzm, to obciach, a polskość to śmieszność. Oni uważają, że ojczyzna jest tam gdzie jest praca i duże pieniądze i nie rozmawiają po polsku w miejscach publicznych, by nie robić sobie obciachu (telewizyjna wypowiedź). Natomiast bezproblemowo wysłuchują w Gdańsku śpiewu niemieckich turystów marsza hitlerowskiego, zakazanego w Polsce, na dźwięk którego nasi rodzice i dziadkowie chowali się, podczas niemieckiej okupacji, ze strachu do piwnic. W tym samym mieście, bez żadnego protestu, wysłuchują wystąpienia przedstawiciela władz miasta, bezczelnie stwierdzającego, że II Wojnę Światową wywołała Polska „złym słowem naprzeciw złego słowa wypowiedzianego przez drugą stronę”.
Prawdopodobnie takiej historii będą się uczyć polskie dzieci w niedalekiej przyszłości.
To właśnie ta ostatnia, z roku na rok rosnąca grupa obywatelek i obywateli Polski, a także świadomi swojej destrukcyjnej działalności politycy z opozycji, przekonywali nas o konieczności zbojkotowania referendum, mając na uwadze, że może ono bardzo przeszkodzić, a przynajmniej opóźnić ich walkę o przekształcenie Unii Europejskiej w federacyjne, zcentralizowane państwo, sprowadzające małe oraz średnie państwa Europy (w tym Polskę) do roli niewiele znaczących niemieckich landów.
Mając na uwadze ostatnie wydarzenia, a szczególnie pozytywną opinię Komisji Konstytucyjnej Rady Europy z dnia 24 października 2023 roku w sprawie nowych rewolucyjnych zmian w traktatach unijnych, opracowanych przez pięcioosobowy zespół roboczy (czterech Niemców oraz jeden Belg), nabieram wręcz pewności, że w wyborach parlamentarnych i referendum, które miały miejsce w 2023 roku, przegraliśmy dobrą przyszłość Polski.
STANISŁAW PIECYK
FOTO: Ciekaw jestem czy w zreformowanej Unii Europejskiej lub Stanach Zjednoczonych Europy (bo takie nazwy krążą w obiegu) będziemy mogli manifestować na ulicach swoją radość z kolejnego narodowego święta 11 LISTOPADA, skoro na posiedzeniach Rady Europy padały oskarżenia, że są to parady faszystów.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
"Niemcy mają jedną z najsłabszych armii w UE i właśnie m. innymi z tego powodu, mają do dyspozycji wielkie pieniądze". Nie ma co komentować bo cały artykuł jest na tym poziomie intelektualnym...
Twoja ocena wskazuje raczej na Twój poziom, albo intelektualny albo wskazujący na brak zastanowienia, Otóż chyba łatwo zrozumieć, że niewydawanie przez dziesiątki lat kilku procent PKB na zbrojenia może poprawić wyniki gospodarcze. W przypadku Niemiec rocznie są to miliardy euro. Już jaśniej?
Wyczuwam za tą wypowiedzią mojego byłego pracownika i byłego sąsiada, który zarzuca mnie swoimi mocno kontrowersyjnymi poglądami i żąda bym w swoich publikacjach uwzględniał jego punkt widzenia. No cóż, każdy ma prawo mieć własne poglądy - ja też. A co do Niemiec. Wczoraj wyczytałem na Wirtualnej Polsce informację, że jeszcze w 1990 roku niemiecka armia miała na stanie 7 tys. sprawnych czołgów. Dzisiaj w oficjalnym komunikacie ministerstwa obrony narodowej Niemiec czytamy, że dokonany przegląd uzbrojenia niemieckiej armii wykazał, że posiada ona zaledwie 100 sprawnych czołgów. Minister obrony Niemiec stwierdza, że osiągniecie podstawowego poziomu sprawności obronnej przez niemiecką armię wymaga zwiększenia wydatków na armię o 70 miliardów EURO, a rząd takich pieniędzy ponoć nie posiada. Jak twierdzi niemiecka opozycja - rezygnacja z elektrowni atomowych kosztuje Niemcy ponad połowę tej kwoty. Karnawał głupoty trwa.
Wyczuwam za tą wypowiedzią mojego byłego pracownika i byłego sąsiada, który zarzuca mnie swoimi mocno kontrowersyjnymi poglądami i żąda bym w swoich publikacjach uwzględniał jego punkt widzenia. No cóż, każdy ma prawo mieć własne poglądy - ja też. A co do Niemiec. Wczoraj wyczytałem na Wirtualnej Polsce informację, że jeszcze w 1990 roku niemiecka armia miała na stanie 7 tys. sprawnych czołgów. Dzisiaj w oficjalnym komunikacie ministerstwa obrony narodowej Niemiec czytamy, że dokonany przegląd uzbrojenia niemieckiej armii wykazał, że posiada ona zaledwie 100 sprawnych czołgów. Minister obrony Niemiec stwierdza, że osiągniecie podstawowego poziomu sprawności obronnej przez niemiecką armię wymaga zwiększenia wydatków na armię o 70 miliardów EURO, a rząd takich pieniędzy ponoć nie posiada. Jak twierdzi niemiecka opozycja - rezygnacja z elektrowni atomowych kosztuje Niemcy ponad połowę tej kwoty. Karnawał głupoty trwa.