Referendum: święto demokracji

Samorządność
24/09/2013 20:28

Organizatorzy warszawskiej kampanii zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz już odnieśli sukces. Przełamali krzywdzący stereotyp stolicy zatomizowanej i zasiedlonej przez pozbawionych korzeni „słoików”. Wprawili w panikę aparaty partyjne. Politycy próbują więc samorządowcom „ukraść show”. Nie uda im się.


Referendum, głosowanie ludowe, czyli pytanie o zdanie wszystkich obywateli stanowi nieodłączną cechę najbardziej podziwianych demokracji, jak szwajcarska, w których rozstrzyga ono najważniejsze sprawy. We Francji generał Charles de Gaulle, wcześniej jeden ze zwycięzców II wojny światowej, właśnie z powodu porażki w referendum (dotyczącej błahej z pozoru kwestii reformy Senatu) zakończył karierę charyzmatycznego męża stanu. 

  Politologowie nazywają je elementem demokracji bezpośredniej, skoro  - w odróżnieniu od zwykłych wyborów – obywatele sami wyrażają opinię w szczegółowej kwestii, a nie powierzają jej rozstrzygnięcie wybranym przez siebie przedstawicielom.  W Polsce instytucja referendum powinna kojarzyć się dobrze, skoro w tej właśnie formie przed dziesięciu laty podjęliśmy decyzję o przystąpieniu do Unii Europejskiej, które zaowocowało wielomiliardowymi funduszami pomocowymi, przekuwanymi przez samorządowców w zmieniające cywilizacyjny krajobraz inwestycje.   Warto powtórzyć prawdy tak oczywiste, gdy festiwal demokracji, jaki przeżywamy na ulicach stolicy, skonfundowani politycy z partyjnych central i sprzyjający im komentatorzy próbują sprowadzić do problemu kosztów glosowania (jakby sami nie marnowali milionów z podatniczych dotacji i subwencji), opłacania osób zbierających podpisy lub wojny plemiennej PiS z „kondominium”, względnie PO z „ciemnogrodem”. Równocześnie jednak w miarę rozwoju demokratycznej akcji podpisowej – wystraszeni jej rozmachem politycy zmieniają strategię.       Zobaczyć minę Jarosława Kaczyńskiego, kiedy z nieszczerym uśmiechem podpisywał się pod nie swoją inicjatywą, w której sens jego właśni aparatczycy jeszcze niedawno zgryźliwie powątpiewali – bezcenne! Inicjatorami zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz byli samorządowcy ze wspólnot: mazowieckiej i warszawskiej, autorytety lokalne jak dynamiczny burmistrz Ursynowa Piotr Guział, aktywiści organizacji „zadaniowych”, a włączyli się nawet osiemnastolatkowie dotąd nie politykujący. Akcja okazała się prawdziwym festynem demokracji. Warszawa rozkwitła dziesiątkami stolików, przybierających role lokalnych Hyde-Parków, gdzie zwykli ludzie – tak podpisujący się pod apelem jak broniący w dyskusjach pani prezydent – przystawali, by pomówić o problemach miasta.    Po raz kolejny okazało się, że samorząd to nie aparat suto opłacanych urzędników – ale, że jak wynika z definicji konstytucyjnej, tworzą go wszyscy mieszkańcy danej miejscowości. Warszawa nie stanowi wyjątku. Sukces akcji „podpisowej” zaprzeczył ukutemu przez zakompleksionych propagandystów obraźliwemu stereotypowi stolicy, zasiedlonej przez pozbawionych tu zakorzenienia „słoików” i myślących wyłącznie o spłacaniu kredytów „lemingów”. W ostatnich tygodniach Warszawa pokazała obywatelską i nie wolną od troski o dobro publiczne twarz. Pokazała też figę politykom z Wiejskiej, pochłoniętym anachronicznymi sporami o rzeź wołyńską czy trotyl w aktówce Macierewicza.    Przyjście zawodowych polityków na gotowe, ich podłączenie się do samorządowego sukcesu – bo tak przyjąć można wybąkiwane z trudem poparcie dla lokalnej akcji, na zasadzie „konia kują, żaba nogę podstawia” – stanowi niezawodny miernik zwycięstwa demokratycznej inicjatywy lokalnych liderów.   Referendum nie jest ani lewicowe ani prawicowe, jak można pomyśleć z enuncjacji zacietrzewionych posłów i usłużnych wobec Wiejskiej publicystów. W Łodzi mieszkańcy odwołali konserwatywnego prezydenta i byłego więźnia politycznego w PRL Jerzego Kropiwnickiego, a sprężyną akcji okazał się lokalny SLD. Z kolei w Olsztynie wyborcy pozbyli się z prezydenckiego fotela byłego działacza PZPR i cenzora z czasów PRL Czesława Małkowskiego, gdy jedną z molestowanych przez włodarza  urzędniczek wsparł mecenas Andrzej Rogoyski, w 1981 r. przewodniczący Niezależnego Zrzeszenia Studentów na warszawskiej Akademii Teologii Katolickiej. Poprzez referendum mieszkańcy Częstochowy wyrzucili wspieranego przez PiS Tadeusza Wronę, wyborcy z Elbląga – prezydenta z PO Grzegorza Nowaczyka.   Nie tylko w Szwajcarii referenda organizuje się w sprawach kontrowersyjnych, do których rozwiązania zwykły mechanizm kadencyjnej wymienności władzy nie wystarcza. Trudno dziś uznać kwestie budowy drugiej linii metra czy wykonywania w stolicy ustawy śmieciowej za takie, w których możemy z przekonaniem zawierzyć urzędnikom.      Pozwólmy ludziom zdecydować. Nie wiemy jeszcze, jakie rozstrzygnięcie zapadnie w Warszawie. Nie ulega jednak wątpliwości, że stołeczna polityka po samorządowej akcji referendalnej nigdy już nie będzie taka jak przedtem.         Łukasz Perzyna to autor filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim oraz pięciu książek. Najnowsza z nich, napisany wspólnie z Mariuszem Ambroziakiem „Kraj odzyskiwany” analizuje dylematy polskiego samorządu.   
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do