Uroczystości 80 rocznicy Bitwy o Monte Cassino

MWS
03/06/2024 18:17

Z Tomaszem Ciołkowskim z Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej oraz Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Ziemi Iłowskiej rozmawia Łukasz Perzyna

Reklama

-  Przed 4 czerwca 1989 roku o Monte Cassino pamiętały zawsze środowiska opozycyjne, natomiast władza lansowała obchody bitwy pod Lenino, zresztą ta konkurencja rocznic pozostawała smutnym paradoksem, bo w obu bataliach krew dla Polski przelewali dawni więźniowie łagrów sowieckich - jedni zwolnieni w pierwszej turze amnestii do armii Władysława Andersa, drudzy do wojska Zygmunta Berlinga, więc ich poświęcenia nie warto sobie przeciwstawiać. Od 35 lat nikt już nie konfiskuje egzemplarzy wspomnień gen. Andersa. Jak rozumiem Pana pokolenie inaczej postrzega Monte Cassino niż ci, co pamiętają dawne spory? Jak Pan to widzi po niedawnym tam pobycie?

- Wśród mojego pokolenia, dwudziestoparo- i trzydziestolatków,  oś polemiki, na którą zawsze historia pozostawia miejsce, przebiega oczywiście inaczej. Wielu zastanawia się nad zasadnością podjętej wtedy walki.  Żołnierze 2. Korpusu ruszyli do ataku na linię, którą Niemcy wznieśli tak, żeby pozostała nie do zdobycia, a jednak przełamali ją, chociaż kosztem ogromnych strat. Podobny dylemat wiąże się z Powstaniem Warszawskim, z podjęciem decyzji o jego wybuchu. Trudno brnąć w rozważania, co by się stało, gdyby ci, którzy ryzykowali, dysponowali wiedzą o późniejszych wydarzeniach jakie dopiero nastąpią. Takiej możliwości nie było. Znamy przesłanki decyzji gen. Andersa oraz zachowania jego żołnierzy, którzy jak wiemy, wzbudzili podziw wśród sojuszników. 

Gdybanie w historii nie ma sensu, jak mawia się nie tylko na uczelniach?

- Warto wczuć się w ducha, jaki ówczesnym decyzjom towarzyszył. Żołnierze szli naprzód po to, żeby Polska stała się wolna. Przy Monte Cassino uwarunkowania decyzji okazały się podobne, jak dotyczące wybuchu Powstania w Warszawie. Chciano pokazać, że Polacy walczyć potrafią. Wierzono, że sojusznicy zachowają się zgodnie ze zobowiązaniami. Jałta przyszła dopiero później. Nie dało się z góry przewidzieć, że bohaterowie spod Monte Cassino oraz ich rodacy zostaną przez aliantów zostawieni nie tyle nawet sami sobie, co na pastwę Sowietów. I że wielu tych, co do kraju powrócą, dotkną represje, zamiast wręczania im orderów.   

- Czy obecny los Ukrainy, pomoc jej udzielana przez różne środowiska, w tym polskie samorządy, aktualizują dodatkowo odbiór wydarzeń sprzed 80 lat?

-  Nie jest to oczywiście proste. Ukraińcy walczą na własnej ziemi i jej bronią. Polski żołnierz na froncie włoskim narażał życie z dala od kraju, ale pozostawał przekonany, że idzie naprzód po to, żeby się z czasem do Polski przebić i ją wyzwolić. Trudno się ocenia cudze poświęcenie. Oczywiście można wskazać wiele analogii. Polacy, którzy z łagrów trafili do armii Andersa, po wyprowadzeniu jej za granice ZSRR, który pozostawał domem niewoli, spotkali się w Iranie z serdecznym przyjęciem ze strony mieszkańców, co największe znaczenie miało dla towarzyszących armii uchodźców cywilnych, dzieci i kobiet, osób starszych i schorowanych. Podobnie społeczeństwo polskie, gdy zaczęła się przed ponad dwoma laty kremlowska agresja na Ukrainę, roztoczyło opiekę nad uchodźcami. Nasze Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju Ziemi Iłowskiej gościło na swoim terenie kilka rodzin ukraińskich. Jedna z nich mieszkała, jak najbardziej dosłownie, w siedzibie stowarzyszenia.

- Czy przy okazji pobytu na Monte Cassino miał Pan okazję do rozmowy z mieszkańcami okolic, gdzie polscy żołnierze przelewali krew przed 80 laty?

- Rozmawiałem z Włochami, oczywiście, z miasta Cassino. Wielu z nich, niestety zwłaszcza młodych to dotyczy, nie wie nawet, że polscy żołnierze tam walczyli. Ale z zainteresowaniem słuchają, gdy im się o tym opowiada. Inni coś tam słyszeli, ale o żołnierzach Andersa w jednej z nami rozmowie dowiedzieli się więcej, niż przez całe dotychczasowe życie. W tym zawiera się również odpowiedź na pytanie, dlaczego warto tam jeździć. Nie tylko dlatego, że to miejsce piękne i majestatyczne, skłaniające nas samych do refleksji. Trzeba wiedzę o naszej historii propagować, przekazywać, że od dwustu lat Polacy mają hasło "za wolność naszą i waszą". Skoro polscy żołnierze wyzwalali Europę przed 80 laty, jej obecni mieszkańcy powinni się o tym dowiedzieć i pamiętać. W tym dostrzegam zadanie dla mojego pokolenia. Nie jedyne zresztą. Ze zdumieniem dowiedziałem się tam, na miejscu, że cmentarz na Monte Cassino nie stanowi polskiej własności. Wydzierżawiono go niegdyś na sto lat gen. Andersowi i jego potomkom, teraz jest to pani Anna Anders. Natomiast cmentarze żołnierzy brytyjskich, kanadyjskich, także tych z odległej Australii, a wszyscy oni walczyli ramię w ramię wraz z Polakami, w jednym szeregu - stanowią własność tych państw. Polski cmentarz - niestety nie. Bulwersuje to i pokazuje, jak wiele jeszcze mamy do zrobienia.  
Fot: Tomasz Ciołkowski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do