W środę 4 lutego 2015 r. Marszałek Sejmu ogłosił, iż termin I tury wyborów prezydenckich będzie miał miejsce 10 maja. Przed nami 4 miesiące kampanii, którą już od kilku dni naznacza w mainstream'owych mediach swoisty słowny-wytrych: "kandydat zastępczy"! W myśl niego, każdy kandydat - oprócz urzędującego prezydenta - jest określany mianem "kandydata zastępczego". A jeśli już tak nie jest, to jest "marginalny" lub ma już swoje "5 minut" za sobą. To dalszy ciąg narzucanej nam od lat narracji z "wojny polsko-polskiej".
Idąc bowiem tym narzucanym tokiem rozumowania należy sobie powiedzieć, iż to 5 lat temu Bronisław Komorowski był "kandydatem zastępczym", bo nie chciał kandydować Donald Tusk i PO wystawiło "kandydata zastępczego". Tak więc "toutes proportions gardées". W ogóle kampania prezydencka z pamiętnego roku 2010 była w tym względzie przełomowa. Po raz pierwszy zaczęto bowiem "urealniać" kandydatów do rzeczywistej konstytucyjnej funkcji i pozycji Prezydenta RP w politycznej machinie państwa.
O ile jeszcze w "okresie przejściowym" do roku 1997 prezydent miał silniejszą pozycję ukształtowaną dodatkowo praktyka tzw. "falandyzacji prawa" za czasów prezydenta Lecha Wałęsy, o tyle od czasu uchwalenia nowej konstytucji w 1997 r. pozycja prezydenta został uformowana na nowo i wyznaczyła mu obok tradycyjnej roli reprezentacyjnej, rolę kreatora opinii, moderatora debaty publicznej, a czasami ostatecznego decydenta z prawem veta i w pewnym sensie zakulisowego czynnika wpływu na podejmowane decyzje.
Trochę to jak widać trwało, nim nasz życie polityczne dorosło do norm konstytucyjnych i kandydaci na urząd prezydenta zaczęli być prezentowani na miarę rzeczywistych uprawnień Prezydenta RP. Mówienie więc w tym kontekście o "kandydatach zastępczych" to czysta demagogia ocierająca się o sofizmat. No bo na dobrą sprawę szef PO czyli premier Kopacz powinna kandydować na urząd Prezydenta RP. A tak nie jest już od dawna. Te standardy wprowadził w PO Donald Tusk, który Prezydenta RP określił złośliwie (i skąd inąd mocno niesprawiedliwie) mianem "strażnika żyrandola".
Tą niesprawiedliwą i szkodliwą opinię ma wzmacniać fakt, iż zgłaszani kandydaci są "nieznani". To tylko połowiczna i przejściowa prawda, bo ani tak nieznani nie są, a kampania wyborcza sprawi, iż dadzą się poznać duże lepiej. Nikt nie czyni prezydentowi Niemiec, iż przed objęciem urzędu głowy państwa niemieckiego był odpowiednikiem naszego marszałka województwa - jak np. Christian Wulff (prezydent l. 2010-12) czy Johanes Rauff (prezydent lat 199-2004) lub tak jak obecny prezydent Niemiec Joachim Gauck (prezydent od 2012 r.), który wcześniej był szefem urzędu do akt STASi - takiego naszego odpowiednika IPN. Nasi główni kandydaci są dość podobnie uplasowani: Adam Jarubas trzykrotny marszałek woj. świętokrzyskiego (od 2006 .) i Andrzej Duda obecny eroposeł (od 2014 r., a wcześniej poseł 2011-14). Pozostali potencjalni kandydaci (choć jeszcze zobaczymy kto się ostatecznie zarejestruje), też maja za sobą doświadczenie parlamentarne lub akademickie, choć też tak jak zawsze jest pewien margines kandydatów ze śladowym poparciem, którzy ubarwiają kampanie tworząc jej swoisty folklor i klimat.
Nie jest więc tak z nami źle i nie odbiegamy od standardów europejskich w tym względzie. A jeśli już stosować tą niestosowna nomenklaturę "kandydatów zastępczych równie dobrze mozna powiedzieć, iż "primus iner pares" i pierwszym wśród pierwszych "kandydatów zastępczych" jest obecny Prezydent RP, który w takiej roli został namaszczony, a dziś tylko ją odświeża. Nie zgadzając się jednak całkowicie z taką szkodliwą terminologia i de facto deprecjonowaniem pozycji Prezydenta RP, a w efekcie końcowym i państwa jako takiego dobrze by było aby mainstreamowe media i politycy w nich goszczący przestali podważać istotę wyborów prezydenckich i roli prezydenta w państwie, bo - świadomie czy nie - de facto to czynią, co również przekłada się na zniechęcanie obywateli do wyborów jako takich.
Ta antypaństwowa kampania z naczelnym hasłem "kandydatów zastępczych" po niedawnych - delikatnie mówiąc - wpadkach wyborczych PKW grozi utrwalaniem opinii o państwie istniejącym tylko teoretycznie. Nie służy ani umacnianiu demokracji, ani budowaniu autorytetu głowy państwa czyli w efekcie autorytetu państwa polskiego. Jest natomiast nową, odsłona wojny "polsko-polskiej", którą czas wreszcie zakończyć.
Komentarze opinie