Przed półwieczem - w czerwcu 1964 r. - na ekrany kin w Polsce wszedł jeden z pierwszych filmów Stanisława Barei "Żona dla Australijczyka", którego akcja ściśle zazębiała się z Zespołem Pieśni i Tańca "Mazowsze" - pierwszego eksportowego hitu PRL-u, który już wówczas z powodzeniem od dekady występował za "żelazną kurtyną" podbijając Paryż, Londyn, Nowy Jork... Mimo najszczerszych chęci Barei, film nie był w stanie "pokonać" propagandowej machiny komunistycznego państwa, z którą początkujący wówczas reżyser, dopiero się oswajał doprowadzając z czasem do perfekcji jej wykorzystywanie w komendi absurdów PRL-u.
Niestety podobnie jak i przed 50-ciu laty tak i dziś niewiele zmieniło się w eksporcie tego co mamy najlepsze. Wysiłki agend rządowych idą w przysłowiowy "gwizdek". Instytut Sztuki Filmowej i inne agendy kultury z Ministerstwem do tego celu powołanym na czele, zamiast skoncentrować się na produkcji choćby jednego filmu rocznie przemawiającego do uniwersalnego, ogólnoświatowego odbiorcy; filmu zrobionego w najlepszych wytwórniach i z najlepszymi aktorami i producentami, koncentrują się na rozpraszaniu sił i środków na kolejne geszefciarskie produkcje ,co najwyżej przystające do lokalnego, polskiego odbiorcy. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, któremu podlegają zagraniczne instytutu kultury, mógłby wspierać te działania, jednak zajmuje się głównie "twittowaniem", a jak widać z ostatnich, tzw. "taśm prawdy" również i innymi arcyważnymi zajęciami. Podobnie samorząd Mazowsza, nie pokusił się ani razu o "wyeksportownie" Mazowsza, ograniczając się do obecności tu czy tam. A Mazowsze wciąż czeka na swój eksportowy hit. A.U.
Komentarze opinie