
Sztuka kiwania
Poszukiwania idealnego następcy trenera Michniewicza zostały zakończone. W ostatnich dniach poznaliśmy osobę nowego sternika naszej kadry w piłce nożnej. Zanim jednak przejdę do właściwej oceny wyboru prezesa Kuleszy chciałbym zatrzymać się na chwilę przy osobie samego prezesa.
Ostatnie tygodnie to wielki pokaz jego umiejętności „kiwania” właściwie wszystkich znawców i komentatorów futbolu w Polsce. Trzeba przyznać, że sztuką „kiwania” pan prezes parał się już rok temu, zatrudniając właśnie zastępowanego dzisiaj Michniewicza. Kto by wtedy przypuszczał, że to właśnie Michniewicz postanowi okiwać prezesa dodatkowymi premiami, które nomen omen nigdy nie trafiły na szeroko omówione w mediach konta zawodników i sztabu. Na przełomie roku, gdy gruchnęła informacja o braku woli przedłużenia kontraktu trenera Czesława, rozkręciła się do czerwoności karuzela z nazwiskami potencjalnych jego następców. Zwolennicy utrzymania organizacyjnego status quo w związku i reprezentacji widzieli raczej opcję polską, natomiast zwolennicy zmiany kierunku dryfowania naszej kopanej wołali o poszukiwania poza naszym grajdołkiem. Finalnie możemy stwierdzić, że prezes Kulesza zaliczał się do tego drugiego obozu, bo wobec zagranicznych trenerów zdawał się mówić - po owocach ich poznacie.
Kulminacja akcji całego procesu „kiwania” odbyła się jednak tuż przed ogłoszeniem nominacji. Przez cały weekend poprzedzający konferencję prasową, na której objawiony społeczeństwu miał zostać selekcjoner, media ogłosiły zwycięzcę plebiscytu. Każdy blok wiadomości sportowych właściwie we wszystkich mediach opierał się o jedno i to samo nazwisko zwycięzcy. Aż do "feralnego" poniedziałku, gdy przy wyjściu z lotniska zauważono zupełnie innego trenera i stało się właściwie jasne, że cały weekend pleciono trzy po trzy. Prezes Kulesza wykazał się kunsztem wprawnego pokerzysty i do samego końca nie pozwolił na przeciek dotyczący posiadanych kart. Po ich wyłożeniu okazało się, że wybór padł na chyba najlepszego aktualnie osiągalnego dla PZPN selekcjonera, któremu ciężko coś zarzucić. Ma bogate CV i umiejętności dziś niezwykle potrzebne do zespolenia ponownie rozbitej szatni naszej reprezentacji. Jego powołanie łudząco przypomina czasy Leo Benhakkera i jego nominacji. Dziwi mnie jednak, że z dość dużym pokładem awersji spotkał się ten wybór, bo facet jeszcze nie zaczął pracy, a już są uwagi, że nie wiadomo, czy sobie poradzi, o kasie, jaka widnieje na kontrakcie, nie wspominając. Dziś te głosy już milkną i są coraz rzadziej wypowiadane.
W całym tym procesie najważniejsze jest jednak, czy uda się Fernando Santosowi stworzyć drużynę, która dumnie i bez strachu w oczach będzie podejmować kolejnych rywali kładąc ich na łopatki. Nie będzie to łatwe, ale należy dać człowiekowi szansę wykorzystania swojej wiedzy i pobudzenia nieodkrytych dotąd pokładów możliwości naszych reprezentantów. Nam, kibicom, nie pozostaje nic innego, jak zacisnąć mocno kciuki. Zaś kwestia, jak przełoży się praca selekcjonera na szkolenie kolejnych pokoleń, to już temat na inne rozważania.
Marcin Zalewski - woj. łódzkie
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie