Edukacja: i… po boomie

Samorządność
08/09/2014 17:54
Kompletu podręczników nie ma 450 tysięcy polskich dzieci – tyle, co ludność wielkiego miasta jak Gdańsk - bo rodziców nie stać na zakup książek. Mazowiecka Wspólnota Samorządowa do jesiennych wyborów idzie z programem zapowiadającym utrzymanie stołówek szkolnych i zapewnienie każdemu dziecku darmowego obiadu. Jak również szerszy udział rodziców w podejmowanych przez szkoły decyzjach.

W ćwierć wieku po zmianie ustrojowej do powtarzających się każdego września problemów: kosztów wyprawki i likwidacji szkół dochodzi w tym roku kwestia podręcznika dla pierwszoklasistów, wreszcie bezpłatnego, ale przygotowanego w pośpiechu i z poziomem budzącym kontrowersje. Oraz zagubionych na szkolnych korytarzach sześciolatków.  Z kolei październik odnowi troski o praktyczna wartość wyższego wykształcenia, którego upowszechnieniem się szczycimy i perspektywy pracy dla przyszłych absolwentów.   W międzynarodowym teście PISA gimnazjaliści z Polski osiągają lepsze rezultaty od młodych Niemców i Amerykanów.  Gdy socjalizm się kończył, pod względem wskaźników edukacyjnych wyprzedzaliśmy w bloku wschodnim wyłącznie Bułgarię. Po ćwierćwieczu procent młodych Polaków wybierających się na studia wyższe plasuje nas na pierwszym miejscu w Europie, w świecie zaś na drugim – po Australii. W 1990 r. studiowało 404 tys. Polaków, zaś w rekordowym dla „boomu edukacyjnego” roku 2006 – już 1,96 mln. Boom przegrywa jednak z demografią, za przyczyną niżu części z 458 wyższych uczelni nie uda się utrzymać. Boom nie wziął się jednak z niczego. Przeprowadzona przez rząd Jerzego Buzka reforma edukacji łączyła się z samorządową i oznaczała decentralizację. Przywrócenie gimnazjum po 41 latach oznaczało dla wielu dodatkowy rok nauki i skróciło drogę dziecka wiejskiego do szkoły. 80 proc absolwentów gimnazjów wybiera szkoły, kończące się maturą. Wyższe wykształcenie ma już 6 mln Polaków. Jednak bezrobocie młodzieży wynosi u nas 28 proc, mniej niż w południowej Europie, ale wystarczająco dużo, by mówić o groźbie społecznej katastrofy. W centrum zainteresowań staje więc kwestia powiązania nabywanych w szkole sprawności w wymaganiami rynku pracy.  Gdy trudno o zajęcie dla dobrych absolwentów, dramatem staje się sytuacji tych, których system edukacji odrzuca: wiosną maturę zdało ledwie 71 proc tych, którzy do niej przystąpili. Pozostałym grozi trwałe utknięcie w czarnej dziurze wykluczenia społecznego.
   W czołówce rankingu najlepszych szkół w Polsce znajdują się nie tylko liczne licea warszawskie, ale również te z Radomia (Kochanowski na 19. miejscu), Płocka i Garwolina. Na rozległym i ludnym Mazowszu problemy edukacji wydają się jednak takie, jak w pozostałych regionach, tylko… większe. Należy do nich utrzymanie szkół wyższych w siedzibach dawnych województw. Pozwoli to na zdobycie dyplomów i zwiększenie szans życiowych tych młodych, których nie stać na wynajęcie pokoju ani utrzymanie się w stolicy. 
  Zgodnie z reformą Mirosława Handkego z 1998 r. – realizującą zapowiadane hasło ówczesnego premiera Buzka, że „idziemy po władzę po to, żeby oddać ją ludziom” – samorządy odpowiadają za prowadzenie szkół, ale to państwo, zajmujące się ogólnymi rezultatami kształcenia, zobowiązane jest dostarczyć im na to środki. Suma dla całego kraju subwencji oświatowej w tegorocznym budżecie wynosi 39,5 mld zł. Większość środków pochłaniają wynagrodzenia. Na sytuację Mazowsza dodatkowo rzutuje „lex specialis” – spustoszenie, powodowane w kasie regionu przez konieczność uiszczania Janosikowego, biurokratycznego trybutu nałożonego na najzaradniejszych. Jak oceniają w analizie „Samorząd i edukacja” eksperci Paweł Kubicki, Jerzy Wiśniewski i Piotr Zbieranek: „samorządy często prowadzą dość racjonalną, przez nie same opisywaną jako zdroworozsądkową politykę edukacyjną.  Choć jednocześnie należy zauważyć, że jest ona często bardziej oparta na bieżącym dostosowaniu się do zmieniającej się rzeczywistości niż na strategicznym planowaniu”. I tak pewnie więcej go w samorządach, niż w działaniach ministerialnych i rządowych, skoro nawet renomowany raport  „Polska 2030” na edukację patrzy z perspektywy rynku pracy, więcej zajmując się technokratycznie pojmowaną innowacyjnością niż prognozowanym stanem umysłu i duchowości przyszłych pokoleń Polaków.  Edukacja to prawo, a nie towar. Tymczasem w ślad za pożądaną i zrealizowaną decentralizacją systemu edukacji nie poszły realne pieniądze. Po reformach Buzka i Handkego gminy odpowiadają za przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazja, powiaty za ponadgimnazjalne szkolnictwo czyli licea, technika i szkoły zawodowe. Intencją samorządu pozostaje zwykle uniknięcie konfliktów, jakie wiązały się z likwidacją szkół (jak głodówka rodziców w Darłowie). Jednak w ub. r. samorządy zlikwidowały 259 szkól, choć rok wcześniej – 727. Nauczyciele, w tym dyrektorzy funkcjonują wciąż w pętli biurokracji. Zdarza się, że nawet mocno namawiani nie decydują się, żeby kandydować do samorządów, bo argumentują, że zaszkodzi to ich kontaktom ze zwierzchnikami. Pokazuje to, jak wiele pozostaje w Polsce lokalnej do zrobienia. Mimo przeciwności, w wielu mniejszych miejscowościach, nauczyciel – jak działo się to w okresie międzywojennym – staje się lokalnym autorytetem i organizatorem współpracy lokalnej społeczności. Taką jego rolę w „małej Ojczyźnie” niezależny samorząd powinien wspierać i jeśli trzeba bronić go przed politykami.
  Sejmik wojewódzki – najwyższy szczebel samorządu, do którego Mazowiecka Wspólnota również wystawia w tym roku kandydatów niezależnych od partii politycznych – formalnie nie dysponuje w zakresie edukacji istotnymi kompetencjami, ale to on dzieli pieniądze unijne, które mogą odmienić i poprawić obraz polskiej szkoły. Konsekwentnie użyte środki z Unii Europejskiej mogą przyczynić się do zmiany równie pozytywnej, jaką odnotowaliśmy przez pierwsze ćwierćwiecze wolności. 
  Polska – kraj na dorobku – problemów edukacyjnych nie rozwiąże wyłącznie poprzez szkolnictwo, ponieważ nierówności wśród dzieci objawiają się już na etapie edukacji domowej. Na Mazowszu – gdzie oprócz najzamożniejszych miast (Warszawa czy Płock) znajdujemy powiaty z najwyższym bezrobociem (szydłowiecki) – rzuca się to szczególnie w oczy. Powiązanie nauki szkolnej z wyzwaniami społecznymi uda się wyłącznie samorządowi, w którym zasiądą radni wolni od nakazu dyscypliny wobec dyrektyw z partyjnej centrali. 
  Szersze niż dotąd włączenie rodziców do praktyki zarządzania szkołą zapowiada Mazowiecka Wspólnota Samorządowa.  Idzie do jesiennych wyborów z obietnicą utrzymania stołówek szkolnych, a tam gdzie szkołę prowadzi samorząd – wydawania darmowych obiadów dzieciom, co pozwoli nie dzielić ich nawet podświadomie na lepsze (żywione przez rodziców) i gorsze (dotowane). Ponieważ coroczne wymaganie nowych książek do nauki, chociaż program ani stan wiedzy nie zmieniają się aż tak szybko pustoszy kieszenie rodziców i zwielokrotnia ponad miarę zyski koncernów wydawniczych – mazowieccy samorządowcy niezależni opowiadają się za oszczędzaniem podręczników, zwłaszcza że wzajemne przekazywanie ich przez dzieci uczy zamiłowania do porządku. Samorząd nie powinien jednak tylko mechanicznie wypełniać ram, wyznaczanych przez dotyczące oświaty ustawy i przepisy, ale stać się kreatorem procesów edukacyjnych.  Zakładanie przez samorząd szkół pozwoli na działanie w nich bez gorsetu krępujących przepisów Karty Nauczyciela, często trudnych do zastosowania w zmieniającej się codzienności Polski lokalnej. Samorząd powinien finansowo wspierać działania podwyższające poziom nauczania. Mazowiecka Wspólnota opowiada się za honorowaniem i premiowaniem wyróżniających się nauczycieli. Zaś wśród uczniów wyławiania najzdolniejszych i inwestowanie w ich talenty powinno odbywać się drogą stałego kontaktu i porozumiewania się szkoły z rodzicami. Tylko we wspólnocie uda się odeprzeć zagrożenia, związane z kryzysem i nieubłaganym – choćby z powodów demograficznych – zakończeniem podziwianego w świecie polskiego boomu edukacyjnego.
Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    gość 2014-09-09 22:18:47

    Kompletu podręczników nie ma 450 tysięcy polskich dzieci – tyle, co ludność wielkiego miasta jak Gdańsk - bo rodziców nie stać na zakup książek. Mazowiecka Wspólnota Samorządowa do jesiennych wyborów idzie z programem zapowiadającym utrzymanie stołówek szkolnych i zapewnienie każdemu dziecku darmowego obiadu. Jak również szerszy udział rodziców w podejmowanych przez szkoły decyzjach. WWS też ma w programie wyrównanie szans młodziezy bez względu na ich status materialny.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do