Duma z frekwencji, zadanie dla polityków

12/11/2023 06:21

Głosy oddane przez 22 miliony Polaków dobitnie zaprzeczają opinii, że nie interesują nas sprawy publiczne. Frekwencja w wyborach do Sejmu i Senatu - 74 proc. - okazała się wyższa, niż w kolejnych głosowaniach od momentu zmiany ustrojowej, włącznie z tym z 4 czerwca 1989 r. (wtedy do urn poszło 62.7 proc z nas).

Reklama

Polacy nie wskazali jednego ugrupowania, które mogłoby powoływać się na wolę suwerena. Tworzenie rządu to teraz mozolna praca. 

Istnienie w Polsce, ojczyźnie Solidarności, tej pierwszej dziesięciomilionowej z lat 1980-81 i tej zwycięskiej z 1989 roku, społeczeństwa obywatelskiego okazało się faktem a nie sloganem. Masowy udział w wyborach nie wynika z jakości kampanii, jaką przedtem prowadzili politycy - Polacy skarżyli się raczej, że okazała się jeszcze brutalniejsza od poprzednich, jak ocenia dwie trzecie z nas. W pierwszych wyborach parlamentarnych od czasu pandemii i rozpoczęcia przez Kreml "pełnoskalowej" wojny na Ukrainie a także naporu nasyłanych przez białoruski reżim nielegalnych imigrantów na wschodnią granicę, w dobie trapiącej nas drożyzny i gorszącej korupcji w życiu publicznym, objawiło się raczej poczucie odpowiedzialności Polaków za wyzwania, wcześniej nieznane. Podobnie jak wcześniej organizowaliśmy się w akcjach pomocy sąsiedzkiej czasu epidemii czy wspierania wojennych uchodźców ukraińskich - tak teraz gromadnie udaliśmy się do punktów głosowania. Wzrost zainteresowania Polaków sprawami państwa zaznaczył się już przed trzema laty licznym, pomimo ograniczeń związanych z plagą COVID-19, uczestnictwem w wyborach prezydenckich (68 proc).

Wyborcy nie wskazali zdecydowanego lidera a tym bardziej dominatora. Nominalny zwycięzca tych wyborów, Prawo i Sprawiedliwość z największym poparciem 35 proc zachowuje iluzoryczną tylko możliwość sformowania rządu. Bliżej do tego partiom dotychczasowej demokratycznej opozycji: Koalicji Obywatelskiej (31 proc), Trzeciej Drodze jako koalicji Polskiego Stronnictwa Ludowego z Polską 2050 (wynik 14 proc) oraz Lewicy (9 proc). Skład nowego Sejmu uzupełnia jako partia protestu Konfederacja (7 proc poparcia) ale nawet jej ewentualny sojusz z PiS nie da większości.

Zwycięstwo wyborców, lekcja pokory dla partii

Nikt nie może sobie uzurpować wyłączności na rozwiązywanie polskich problemów. O przyszłym stanie państwa rozstrzygną nie pokrzykiwania wiecowe ani wzajemne połajanki ale metody typowo polityczne: zdolność dogadywania się i kaptowania, umiejętność zawierania skutecznych sojuszy wokół konkretnych spraw.

Polacy zagłosowali w zgodzie z własnymi przekonaniami, przeświadczeniami i ocenami sytuacji. Przeciwko tendencji autorytarnej uosabianej przez obecną władzę, niechętną samorządom, sądom i mediom, ale również wbrew dążeniom do monopolu "na opozycji", jak niepoprawnie mówią w swoim szpetnym slangu politycy, postaciowanym przez Koalicję Obywatelską, co znalazło wcześniej wyraz w bezskutecznej, acz histerycznej kampanii na rzecz jedynej słusznej wspólnej listy. Miejsce w Sejmie obroniła nie tylko pozbawiona własnych mediów Trzecia Droga (próg dla niej wynosił 8 proc, podczas gdy pojedynczym partiom, żeby się tam znaleźć, wystarczyło 5-procentowe poparcie) ale również Lewica i pozostająca z własnej woli poza "demokratyczną rodziną" Konfederacja.

Narracje dwóch głównych sił politycznych, chociaż w kampanii wydawały się one wystarczać sobie nawzajem (PiS odmieniał we wszystkich przypadkach nazwisko lidera opozycji Donalda Tuska, Koalicja Obywatelska w każdym wystąpieniu przywoływała postać prezesa partii rządzącej Jarosława Kaczyńskiego) przekonały w sumie mniej niż dwie trzecie Polaków. Za to 35 proc z nas oddało łącznie niemal osiem milionów głosów na formacje inne niż PiS i KO. Kładzie to kres tendencji do umocnienia dwubiegunowości sceny politycznej.

Polacy opowiedzieli się jasno za większym bogactwem oferty projektów i programów. Nie chcemy ani dominacji jednej partii ani podziału całej sceny publicznej pomiędzy dwie zaciekle zwalczające się formacje. Ponad 3 mln Polaków oddało głosy na pomysł Trzeciej Drogi, głoszącej pojednanie (jak Szymon Hołownia) i hasło "Dość kłótni" (Władysław Kosiniak-Kamysz).

Scena wciąż zabetonowana

Nie przebiły się za to nowe siły ani marki polityczne, w tym Bezpartyjni Samorządowcy, bo polityka okazała się zabetonowana na potrzeby uprzywilejowanych przez system finansowych dotacji i subwencji, bo obecnych już w Sejmie formacji. W praktyce jedyną formą prezentacji nowych sił - dyskryminowanych przez media i ośrodki badania opinii publicznej -  okazały się debaty telewizyjne z udziałem wszystkich zarejestrowanych komitetów. To za mało, by wyborców przekonać. Jednak dla tych środowisk weryfikacją pozostają raczej wybory samorządowe a w nich przed pięciu laty wynik okazał się znakomity: dzięki masowemu poparciu mieszkańców prezes Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej Konrad Rytel został wybrany do sejmiku wojewódzkiego jako pierwszy w historii Mazowsza radny niezależny od partii politycznych. 

Zaś na powszechny udział Polaków w październikowych wyborach zapracowała również w kolejnych profrekwencyjnych kampaniach Wspólnota Mazowiecka. Konsekwentnie i niezmiennie od lat wzywała do głosowania także wtedy, gdy własnych kandydatów nie wystawiała ani nie popierała. Nawet gdy wynik głosowania zatrze się w pamięci Polaków, pamięć o masowym w nim uczestnictwie pozostaje. To wymierne ale i spektakularne zwycięstwo demokracji w Polsce. 

Odpowiedzialność ponad podziałami

Wraz z pojęciem społeczeństwa obywatelskiego powraca również słowo "pluralizm". Nie okazuje się on fikcją, co wynik wyborów potwierdza. Nie mamy jednolitych przekonań, za to wspólne - ponad podziałami - poczucie odpowiedzialności. 

Wyborcy różnią się pięknie. Kłótni w kolejkach do urn przecież nie uświadczyliśmy, chociaż przed tak wieloma punktami wyborczymi się one ustawiały. Symbolicznie rzecz da się ująć w ten sposób, że tak jak przed półwieczem Polacy wystawali w kolejkach po mięso, tak teraz - po lepszą władzę. Przez ten czas staliśmy się uzasadnionym przedmiotem podziwu wolnego świata w czasach pierwszej Solidarności, oporu w stanie wojennym, kolejnych pielgrzymek Jana Pawła II a wreszcie demontażu komunistycznej dyktatury bez użycia przemocy, którą przez dekady się ona posługiwała. A także wzorem dla innych, pragnących podążać naszą drogą: zwłaszcza Ukrainy. Teraz w kilkadziesiąt lat po upadku żelaznej kurtyny znów rozwiązujemy po swojemu nasze sprawy. Powraca pojęcie mądrości zbiorowej.

Ważne, żeby poczucie odpowiedzialności, którym wykazali się wyborcy, udzieliło się politykom. Postulat dotyczy nie tylko tych, którzy w październikowym głosowaniu zostali zweryfikowani, ale również prezydenta, który o trzecią kadencję ubiegać się już nie może. Andrzej Duda staje jednak w obliczu sytuacji, kiedy po raz pierwszy od objęcia urzędu ma szansę zademonstrować samodzielność w polityce. Czy z niej skorzysta - tego jeszcze nie wiemy. Jednak w kwestii powołania rządu dysponuje konkretnymi uprawnieniami. Powinien mieć na uwadze, że wprawdzie w wyborach prezydenckich sprzed trzech lat uzyskał znaczące poparcie 10,4 mln Polaków, ale teraz trzy partie aspirujące do powołania większościowej koalicji zdobyły o ponad milion więcej głosów.  To przejrzysty werdykt.

Ustępująca ekipa rządowa w kolejnych wyborach oceniana będzie także za sposób, w jaki - oby bez sabotażu i zasady "im gorzej, tym lepiej" - przekaże władzę wyłonionym demokratycznie następcom. Zaś ci, którzy do władzy przyjdą - za wyzbycie się pragnienia odwetu, obcego kulturze, z której się wywodzimy i papieskiej nauce społecznej, która nasze poglądy kształtowała. Wzorem, do którego nawiązać warto, chociaż pochodzi sprzed ponad ćwierćwiecza, pozostaje postawa Jerzego Buzka, który po zwycięskich wyborach oznajmił: "szliśmy po władzę po to, żeby ją oddać ludziom". Z tej pamiętnej formuły narodziła się reforma samorządowa, owocująca rozkwitem licznych lokalnych i regionalnych "Małych Ojczyzn" i pojawieniem się w nich dobrych gospodarzy, tej władzy, która - jak dowodzą badania opinii - okazuje się najbardziej aprobowaną przez Polaków.

Idącym teraz po władzę politykom życzyć wypada podobnej skuteczności w działaniu. Rządy przejmą zarazem ze świadomością, że będą masowo za nie oceniani. Po fenomenie frekwencji z 15 października nie może być co do tego wątpliwości. Polakom los ich państwa nie jest obojętny. Politycy zaś nie mogą już liczyć na taryfę ulgową.

Ktokolwiek sformuje rząd po tych wyborach, czy tym skutecznym premierem okaże się Donald Tusk, co bardziej dziś prawdopodobne czy wskazywany ponownie przez partię rządzącą Mateusz Morawiecki czy raczej ktoś, kogo w roli kandydata do tej roli jeszcze nie znamy - wiedzieć musi, że ma za sobą poparcie tylko części społeczeństwa. I powinien, jeśli nawet wszystkich nie przekona, co pewne oczywiste, zaskarbić sobie uznanie także tych, którzy na niego nie głosowali. Wymaga to odejścia od partyjnego egoizmu i utrwalonych schematów.

Za sprawą udziału 22 milionów Polaków w głosowaniu z 15 października odwrócić trzeba niesławną formułę, którą po przegranej Tadeusza Mazowieckiego w wyborach prezydenckich z 1990 r. próbowali się posłużyć niektórzy jego zwolennicy, powtarzający, że społeczeństwo nie dorosło. Teraz to rolą polityków okazuje się udowodnienie, że dorośli do wyznaczonych im zadań. Demokracja to bowiem nie tylko piękno wzmożonego zainteresowania obywateli sprawami państwa, objawiającego się w dniu wyborów, ale również późniejsze respektowanie przez tych, którzy zostali wybrani, podjętych zobowiązań. Bez wątpienia - na trudne czasy. Jednak nie ulega wątpliwości, że 22 miliony głosujących Polaków, siła tak nagle objawiona, pozwala z nadzieją myśleć o przyszłości. 

Łukasz Perzyna

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do