4 czerwca 1989: Rubikon i fundament

03/06/2014 17:55

Kartka wyborcza nigdy wcześniej ani później w historii Polski nie miała takiej wagi, chociaż wolnej konkurencji poddano tylko trzecią część mandatów do Sejmu i wszystkie do Senatu.


Przy Okrągłym Stole porozumiewali się tylko przedstawiciele, ale już 4 czerwca 1989 rozstrzygały glosy 62 proc Polaków. Sens tamtych wyborów w pełni ujawnia się dopiero w zestawieniu z historią sąsiednich krajów, zwłaszcza z trwającymi wciąż dramatycznymi wydarzeniami na Ukrainie. Tym bardziej, że to Polska – zarówno w trakcie protestów sierpniowych i „karnawału” pierwszej legalnej „Solidarności” 1980-81, jak podczas ponownych wystąpień w maju i sierpniu 1988 dała impuls przemianom w pozostałych krajach bloku. Skutkiem stało się zburzenie muru berlińskiego.    Zgoda na wybory czerwcowe nie była wyrazem dobrej woli władzy, lecz skutkiem oporu społecznego (strajków 1988, podjętych przez młode pokolenie robotników i wspartych przez studentów), niewydolności gospodarki socjalistycznej oraz presji przemian w ZSRR, gdzie „pierestrojka” Michaiła Gorbaczowa, pomyślana jako unowocześnienie socjalizmu, doprowadziła do jego stopniowego rozpadu. Dla Polaków większe znaczenie miała papieska myśl społeczna oraz uniesienia i refleksje, związane z kolejnymi pielgrzymkami Jana Pawła II do Ojczyzny. W poprzedzających czerwcowe wybory rozmowach Kościół wziął na siebie trudną rolę mediatora. Życiowe swoje role odegrali również popierający „Solidarność” zachodni artyści (jak Jane Fonda i Yves Montand), czy obecni na jej listach wyborczych przedstawiciele polskiej elity: Andrzej Wajda został senatorem z Suwałk, rektor Uniwersytetu Warszawskiego Grzegorz Białkowski z Piotrkowa. Koniec komunizmu ogłosiła w telewizji aktorka Joanna Szczepkowska, z wdziękiem wyręczając politologów. 
  Moc kartki wyborczej sprawiła, że w trzy miesiące później powstał pierwszy niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego, a po kolejnych kilku miesiącach przegrana PZPR rozwiązała się, wyprowadzając sztandar. Dotychczasowi jej satelici: Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne stali się koalicjantami zwycięskiej „Solidarności”. Nim minął rok, PRL zmieniła nazwę na RP, a MO stała się na powrót policją. Orłowi z godła przywrócono historyczną koronę, zaś Polacy zagłosowali w kolejnych wyborach – samorządowych, wolnych już od kontraktu politycznego. 
  Wbrew przewidywaniom Zygmunta Czarzastego z PZPR, który w gronie towarzyszy frasował się, że partia odniesie tak przygniatające zwycięstwo, iż Zachód nie uwierzy w demokratyczny charakter głosowania -  z wyborach 4 czerwca mandaty uzyskali wszyscy kandydaci „S” do Senatu poza Piotrem Baumgartem, który nie zdążył zrobić zdjęcia z Lechem Wałęsa i przegrał z milionerem Henrykiem Stokłosą – oraz wszyscy „solidarnościowi” kandydaci do Sejmu. Plakat „W samo południe” z kowbojem, afisze kandydatów z Wałęsą i kawiarnia „Niespodzianka”, gdzie mieścił się warszawski sztab wyborczy „S” stały się ikonami polskiej demokracji.
  „Polacy, Czesi i Węgrzy czuli instynktownie, że odzyskują status Europejczyków” – pisał Andrew Nagorski w „Narodzinach wolności”. „Uważali, że historia jest teraz po ich stronie i że w taki czy inny sposób znajdą kurs ku kapitalizmowi”. Jednoznaczny werdykt wyborców z 4 czerwca oznaczał otwarcie na świat: po dziesięciu latach znaleźliśmy się w NATO, po piętnastu – w Unii Europejskiej. Pierwsze od wielu generacji pokolenie młodych Polaków dojrzewało, zamiast o paszporty, ubiegając się o stypendia „Erasmusa”. Skorzystano z boomu edukacyjnego, którego beneficjentem stały się dwa miliony studentów – choć w 1989 r. w bloku proradzieckim pod względem wskaźników edukacyjnych wyprzedzaliśmy tylko Bułgarię. 
  Wspólnie z Ukrainą zorganizowaliśmy piłkarskie Euro 2012. Dzięki sukcesowi reformy samorządowej, gospodarności lokalnych liderów i funduszom unijnym zmienił się zupełnie krajobraz polskich miast i wsi. Zdobycze cywilizacyjne – jak wodociąg czy telefon – dla młodych Polaków stały się oczywistością. Przed ćwierćwieczem na polskiej prowincji samochód pozostawał symbolem zamożności, dziś zmotoryzowanych więcej naliczymy na wsi niż w mieście.  Pod względem zamożności wyprzedziliśmy Węgry, dokąd przed ćwierćwieczem u schyłku „gulaszowego komunizmu” jeździło się z orbisowskimi wycieczkami po zakupy.  Do średniej całej Unii daleko, dziś osiągamy ledwie dwie trzecie.      Zawiedzione nadzieje, związane z czerwcowymi wyborami wiążą się za to z utratą idei solidarności, której – choć pozostała nazwą własną związku zawodowego – nie udało się przenieść w czasy rodzącego się kapitalizmu. Polacy korzystają z wolności i równości (tej drugiej – przynajmniej rozumianej jako równość szans), ale najgorzej u nas z braterstwem, trzecią z wartości, leżących u podstaw demokracji. Kampanie polityczne toczą się w klimacie dzielenia Polaków i wzajemnych oskarżeń, kosztem dobra wspólnego. Trudno się dziwić, że z kolejnych „Diagnoz społecznych” socjologów wynika, że obdarzamy parlamentarzystów trzykrotnie niższym zaufaniem, niż samorządowców. Demokracja najlepiej udała się Polakom na szczeblu lokalnym. To również efekt czerwca ’89, skoro po tamtym zwycięstwie kolejnym przedsięwzięciem podjętym przez powstające w każdej niemal polskiej miejscowości komitety obywatelskie stały się pierwsze wolne wybory samorządowe.    Niezależnie od późniejszych kontrowersji (odstąpienie komunistom miejsc z puli po odrzuconej liście krajowej oraz wybór gen. Jaruzelskiego na prezydenta dzięki trickom parlamentarzystów „Solidarności”), 4 czerwca 1989 r. zapisał się w historii jako Rubikon – koniec Polski zależnej i powrót wolnej, ale również jako fundament demokracji, z wszystkimi sukcesami i porażkami. Polacy – dzięki niespodziewanej mobilizacji zmęczonego kryzysem i represjami społeczeństwa – okazali się prawdziwymi zwycięzcami zimnej wojny. Tym razem, jak rzadko w naszej historii, bez strat i ofiar.    Łukasz Perzyna
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do