W Warszawie w niedzielę 6 marca odbyła się kolejna tzw. "manifa" zorganizowana przez środowiska lewicowe, lewicujące, lewackie, lewe i feministki z okazji "dnia kobiet". Dzień Kobiet co prawda za dwa dni, ale co tam... W końcu nie o dzień i nie o kobiet tu szło, a o prowokacyjne hasło: "Aborcja w obronie życia". Znamy te hasła o głębokim zakorzenieniu w lewicowej tradycji w stylu: "Nie ma wolności dla wrogów wolności", "Będziemy walczyć o pokój" ("że kamień na kamieniu nie zostanie" - dodawała ulica) itp., które swego czasu świetnie zobrazował Georg Orwell w "Folwarku zwierzęcym", gdy "przykazania animalizmu" zmieniły się w równie spektakularnej formie z "żadne zwierze nie zabije innego" na "żadne zwierze nie zabije innego - bez powodu".
I tak samo nasza warszawska "manifa" beztrosko maszerowała jak owe owce z owego folwarku wymachując już nie swoimi hasłami "aborcja w obronie życia" niczym "nie zabiję bez powodu". Organizatorzy niczym Squeeler w "Folwrku zwierzęcym" tłumaczą na swoim profilu, iż co prawda "hasło może wydawać się absurdalne, ale jego uzasadnienie jest bardzo proste: to właśnie prawo do aborcji chroni życie – życie kobiet i dzieci." Tak samo rzeczony Squeeler fałszujący jedną po drugiej z "zasad animalizmu" tłumaczył, że rzeźnia, do której wożono zwierzęta, to przychodnia weterynaryjna.
Że też dzisiaj są wciąż ludzie, którzy się na to nabierają. Margines, co prawda, ale i tak jest to niepojęte...
Komentarze opinie