
Coś niedobrego zaczyna się dziać. Jeden z filarów polskiego środowiska prawniczego, na którego światły umysł mogła liczyć cała Polska, a tym samym Trybunał Konstytucyjny, prof. Andrzej Zoll, nagle stawia nas w dramatycznej sytuacji.
Nie chodzi o to, żeby po raz drugi objął stanowisko prezesa
Trybunału. Tym bardziej, że miejsce to jest zajęte przez człowieka,
który w sposób najpełniejszy realizuje model ścisłej, opartej
o przyjazne więzy, współpracy Trybunału z partią polityczną, zwaną PO.
Tym samym wypełnia linię polskiej demokracji, ustalonej na przełomie
lat 80 i 90, będącej wynikiem przymierza zawartego w Magdalence między
obozem opozycji „solidarnościowej” związanym z Lechem Wałęsą i przez
niego wyselekcjonowanym, nie wiadomo, czy nie przy pomocy tajnych służb
Kiszczaka, a „oświeconym” skrzydłem komunistycznej władzy.
Ma ponadto
cechę, która nie jest zbyt często w świecie polityki – lojalność. Będąc
prezesem Trybunału, wyżej ceni sobie pamięć i troskę o interesy partii,
która wyniosła go do tego urzędu, niż zmieniające się kryteria
bezstronności i niezależności sędziowskiej. Tym bardziej, że owe wymogi
przepuszczone poprzez pryzmat konkretnych rozstrzygnięć podlegają
interpretacji i zawsze dają się tłumaczyć dwojako, podczas gdy lojalność
jest – jak się dziś mówi – zerojedynkowa. Jej dochowanie stwarza realne
szanse na pogłębienie związków, gdy trzeba się będzie rozstać
ze stanowiskiem prezesa Trybunału.
Krótko mówiąc, obecny prezes Andrzej Rzepliński ma dość doświadczenia i sprytu, a także hucpy, by nie dopuścić do przetrzebienia jego trzódki podwładnych w Trybunale, bliskich poglądom i interesom prezesa oraz jego partii. Niemniej pomocna dłoń, jaką w momentach zagrożenia wyciągnął do Rzeplińskiego prof. Zoll, okazała się niezwykle pożyteczna dla utrzymania pożądanego stanu posiadania sędziów. Korzystna głównie ze względu na odpowiednie kształtowanie opinii publicznej.
Dlatego kiedy mówię, że coś niedobrego zaczyna się dziać, mam na myśli poważne kłopoty prof. Zolla, który całkowicie niespodziewanie publicznie ujawnił –„Jestem po prostu bezsilny”.
Nie dość, że mnie zmartwił, bo prof. Rzeplińskiemu odpadłby bardzo cenny sojusznik w jego walce z PiS, to jeszcze wprawił mnie w zakłopotanie, ponieważ nie jestem pewien, co autor tych słów chciał przekazać. Zakładam, że tej miary intelektualista nie epatowałby opinii publicznej informacją, gdyby chodziło o prosty ubytek sił fizycznych. Tym bardziej, że pewnie nikt od prof. Zolla nie wymaga i nie oczekuje, że będzie dźwigał ciężary. Wystarczy, że dźwiga trudy polityczne. Zatem chodzi pewnie o możliwości działania w świecie myśli, upowszechnianie swoich poglądów związanych z wojną wokół Trybunału Konstytucyjnego.
Czyżby w cytowanym powiedzeniu prof. Zoll przyznał się do kapitulacji? Jakby chciał wyznać: - Walczyłem do końca. Zrobiłem wszystko, co mogłem. Niestety, bez rezultatu. Mam już tego dość.
To byłaby straszna wiadomość dla prof. Rzeplińskiego. Zostałby sam z Ryszardem Petru.
autor: Jerzy Jachowicz, dziennikarz śledczy i publicysta. W latach 1989 - 2005 pracował w Gazecie Wyborczej, później w Newsweeku i Dzienniku. Do 28 listopada 2012 współpracował z tygodnikiem "Uważam Rze". Obecnie publikuje w tygodniku "wSieci". Fot: Wikimedia CommonsTwoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie