To już 12 lat jak odszedł od - nas na ciągłej od 1981 r. emigracyjnej tułaczce - pierwszy polski oficer w NATO - płk. Ryszard Kukliński, który miejsce na wieczną wartę znalazł w Warszawie na Powązkach. Na jego temat powiedziano i napisano wiele. Nakręcono filmy dokumentalne, fabularne. Powstały książki i liczne publikacje. Jednak wciąż Jego osoba nie została w sposób należyty oceniona w naszej najnowszej historii, naszych dziejach wychodzenia z komunizmu.Wciąż brak jest jednoznaczności w podejściu wielu środowisk kombatanckich, społecznych, politycznych, a także i państwa polskiego. Miejmy nadzieję, iż ta obecna rocznica, przybliży nas do tego, bo o Ryszardzie Kuklińskim mówić w sposób uczciwy i bez dawnych emocji. Mówić jak o postaci zarówno tragicznej jak i heroicznej. Ryszarda Kuklińskiego miałem okazję poznać osobiście tylko raz. A właściwie stanąć jeden raz w życiu twarzą w twarz, gdy przyjechał do Polski w kwietniu 1998 roku. Było to w budynku Rządowego Centrum Studiów Strategicznych przy ul. Wspólnej w Warszawie, gdy Przyjechał nagle, szybko w potężnej obstawie uzbrojonej po zęby w broń maszynową i w kamizelkach kuloodpornych ochrony wśród której byli również ochroniarze amerykańscy. Wyglądało to tak jakby przyjechał nie do własnej wolnej już ojczyzny, ale do kraju wciąż opanowanego przez komunistów, którzy w 1984 r. wydali na niego wyrok śmierci. I choć dopiero w 1995 po rewizji prezesa Sądu Najwyższego Adama Strzembosza wyrok uchylono (ponowne śledztwo prokuratury wojskowej umorzono dopiero w 1997 r.) nie wyglądało to by przyjechał do Polski jak do bezpiecznego miejsca swojego pobytu. Gdy widziało się przemykającego szybkim krokiem małego (bo był niedużego wzrostu) pułkownika pośród solidnej, rosłej obstawy, sprawiał wrażenie człowieka, na którego czyhało w Polsce olbrzymie niebezpieczeństwo. Znajdował sie w kraju w którym wyrok śmierci wydany w 1984 r. obowiązywał mimo, iż formalnie został on uchylony. Polska A.D. 1998 witając płk. Kuklińskiego pokazywała swoje prawdziwe, niewidoczne na co dzień oblicze znane ledwie większości obywateli przez pryzmat "Psów" Pasikowskiego, a z czasem i "Układu zamkniętego" czy Służb specjalnych". To jednak były fabularyzowane i często wygładzone wersje smutnej rzeczywistości II Rzeczpospolitej w której ciągle żył nie tylko duch ale i sam gen. Wojciech Jaruzelski i gen. Czesław Kiszczak, z przepastnymi "szafami Lesiaka". W której wciąż ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach politycy, a zwłaszcza świadkowie ciemnych spraw minionego systemu i biznesów przez nich tworzonych w III Rzeczpospolitej. Tą właśnie siłę tego układu było widać gdy w 1998 r. przyjeżdżał w potężnej obstawie, odgrodzony od świata zewnętrznego parasolem ochronnym amerykańskich służb specjalnych płk. Ryszard Kukliński. Jakże charakterystyczny był wówczas protest wystosowany w 1996 r. przez Związek Żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego do Ministra Sprawiedliwości i Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie przeciwko rehabilitacji pułkownika Kuklińskiego, gdzie m.in. przeczytać można było: "Nie może być mowy dla Byłych żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego – frontowych i niefrontowych – by suwerenność własnego kraju była większym dobrem niż obowiązek zachowania przysięgi wojskowej". Nieprawdopodobne! A jednak. I to właśnie w III Rzeczpospolitej. Takie były efekty porozumienia w Magdalence, przy okrągłym stole i w efekcie tzw. polityki "grubej kreski". W wymiarze wychowawczym zamiast etosu "żołnierzy niezłomnych" mieliśmy wierność przysiędze de facto okupacyjnej armii czerwonej.Wciąż wisi to nad nami. Wciąż, ledwie kilka lat temu, w XXI w. "dorobiliśmy się" Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych i prywatnej izby pamięci płk. Kuklińskiego. Miejmy nadzieję, że i tu szybko nadrobimy stracony czas i Rzeczpospolita wyrówna krzywdy lat minionych.
Komentarze opinie