
Już niedługo Polacy wezmą udział w referendum, w którym odpowiedzą na pytanie w brzmieniu: „czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?". Przewrotnie sformułowana treść pytania sugeruje, że państwa członkowskie nie mają wpływu na politykę migracyjną UE, o której kształcie przesądza brukselska elita urzędnicza, zmuszając Polskę do przyjmowania (w domyśle) muzułmańskich nielegalnych migrantów z krajów arabskich i Afryki.
W rzeczywistości sprawa nie jest tak jednoznaczna, ale sposób, w jaki sformułowano pytanie sugeruje „właściwą” odpowiedź i jest niewątpliwie elementem prowadzonej przez władze kampanii wyborczej.
Przede wszystkim, w sensie formalnym kwestie relokacji są rozstrzygane na poziomie Unii Europejskiej a nie referendum krajowego. Relokacja jest rozwiązaniem właściwym dla Wspólnego Europejskiego Systemu Azylowego, a zatem elementem unijnego porządku prawnego, który Polska, przystępując do UE zobowiązała się respektować. Kompetencje Unii w tym zakresie wzmocnił Traktat z Lizbony, który zniósł wymóg jednomyślności(prawo veta) w odniesieniu do decyzji przyjmowanych w sprawach azylowych (jednak przy zachowaniu swobody państw członkowskich w odniesieniu do kontroli migracji ekonomicznej). Właśnie w takim trybie(głosowanie większościowe) przyjęto zasady solidarności w odpowiedzi kryzys migracyjny w latach 2015–2016, które wszakże – jak przyznała później sama Komisja Europejska, nie sprawdziły się i naraziły instytucje unijne na zarzut przymuszania społeczeństw europejskich do przyjmowania migrantów „o odmiennym kodzie kulturowym”. Oczywiście – instytucje UE odgrywają istotną rolę w kształtowaniu polityki migracyjnej, ale jest to „unijna” nie europejska „biurokracja”, jak mylnie stoi w pytaniu referendalnym (wszak Unia Europejska i Europa to nie synonimy).
Tym samym wynik polskiego referendum nie zmieni sposobu podejmowania decyzji w UE, nie wpłynie też na kształt procedowanego właśnie na poziomie Unii rozporządzenia (paktu) w sprawie azylu i migracji. W pakcie tym nie ma jednak przymusowej relokacji–jest tylko dobrowolna relokacja będąca elementem pakietu solidarności europejskiej,jako jedna z odpowiedzi na presję migracyjną, której podlega również Polska na granicy z Białorusią. Projekt odstępuje od (będącej mechanizmem z 2016 roku) przymusowej relokacji i stawia wymóg każdorazowej zgody rządu państwa na relokację danej liczby migrantów. W pytaniu referendalnym pojawia się też kolejna nieścisłość – Ci uchodźcy,którzy podlegają relokacji przebywają na terytorium UE już legalnie, zatem słowo „nielegalni” nie do końca oddaje istotę sytuacji (choć faktycznie dostali się oni do UE przekraczając granicę nielegalnie, korzystając ze szlaków migracyjnych kreowanych przez przemytników a niekiedy państwa takie jak Turcja i Białoruś). Ponadto zawarty we wspomnianym pakiecie mechanizm solidarności, w tym dobrowolnej relokacji wcale nie ogranicza się do obywateli z Bliskiego Wschodu czy Afryki (czyli, jak sugeruje pytanie referendalne, przeważnie obcych kulturowo „muzułmanów”), może dotyczyć również np.Ukraińców.Warto przy tym wspomnieć, że obecny rząd już od lat – wbrew sugestii wynikającej z pytania referendalnego – sprawnie realizuje relokację na podstawie tzw.zasad dublińskich.
Nie ulega wątpliwości, że tak skonstruowane referendum migracyjne jest przede wszystkim sposobem mobilizacji wyborców partii rządzącej, a jego celem jest wskazanie politycznego wroga w październikowych wyborach i stygmatyzacja prounijnych ugrupowań dopuszczających relokację, a tym samym „obniżenie standardów bezpieczeństwa w RP” (Platforma Obywatelska) i przejęcie części elektoratu Konfederacji.Czy zatem warto organizować referendum migracyjne? Wydaje się to ważną inicjatywą (choćby z uwagi na polaryzację polskiego społeczeństwa w tej materii) choć należałoby je przeprowadzić w osobnym terminie oraz inaczej sformułować pytania. Również tak silnie deklarująca przywiązanie do demokracji Unia Europejska nie powinna się obawiać zastosowania kluczowego z jej mechanizmów, jakim jest referendum. Powstaje jednak pytanie, co nastąpiłoby w przypadku odrzucenia przez większość Polaków kierunku polityki migracyjnej obranej przez UE?Wszak zgodnie z ustawą o referendum ogólnokrajowym, jeżeli referendum jest wiążące to właściwe organy państwowe muszą niezwłocznie podjąć czynności w celu realizacji wyniku referendum poprzez wydanie odpowiednich aktów normatywnych. Jak to pogodzić ze zobowiązaniami polski wynikającymi z członkostwa w UE i prawa międzynarodowego? Taki sprzeciw byłby wszak wyrazem społecznego niezadowolenia z przejmowania kompetencji w zakresie polityki migracyjnej przez Unię kosztem uprawnień państw członkowskich i dawałby obecnej ekipie rządzącej silny mandat w negocjacjach na poziomie UE. Przede wszystkim pozwoliłby jednak na dalszą konsolidację wewnętrznego elektoratu.
dr hab. Maciej Cesarz
Stowarzyszenie Rzeczpospolita Samorządna
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Dobry, wyważony artykuł na kontrowersyjny temat. Frekfencja raczej będzie ze względu na połączone referendum z wyborami. Kto by nie wygrał tych wyborów, może mieć problem z jego wynikami.
Artykuł nic nie wnosi. Wszyscy wiemy że referendum jast w celu zwiększenia poparcia PIS w wyborach parlamentarnych a pytania tak skonstruowane żeby nic z tym nie robić po wyborach niezależnie od wyniku referendum. Można wpisać do ustawy że nie zgadzamy się na przymusową relokację nielegalnych inigrantów ale jak wskazał autor, UE relokuje dobrowolnie legalnych imigrantów. To samo z innymi pytaniami.
Warto dodać, że bez względu na wynik referendum przy osiągnięciu 50-procentowej frekwencji, mimo zapisu art. 125 ust. 3 Konstytucji RP nie będzie ono miało de facto wiążącego charakteru. W polskim prawodawstwie nie ma bowiem skutecznego mechanizmu obligującego parlament do wdrożenia referendalnych postulatów. Co prawda art. 67 ustawy o referendum krajowym obliguje właściwe organy państwowe do podjęcia niezwłocznie czynności w celu realizacji wiążącego wyniku referendum zgodnie z jego rozstrzygnięciem przez wydanie aktów normatywnych bądź podjęcie innych decyzji, ale nawet jeśli powstanie projekt jakiejś ustawy postreferendalnej, to wcale nie oznacza, że Sejm musi ją przyjąć. Ba, jeśli projekt taki wpadnie do marszałkowskiej "zamrażarki", to może utknąć w niej na zawsze i nigdy nie trafić pod obrady Sejmu.
Rzeczowa analiza!